Puść się
Kojarzycie teledysk Pink „Please don’t leave me”? Kto z Was potrafi krzyczeć równie głośno i obraźliwie, być wrednym/wredną, pociąć kogoś na kawałeczki i trzymać przy sobie? Czy ktoś kiedyś wypowiedział te słowa: „Proszę nie zostawiaj mnie, bo bez ciebie umrę…?” Czy jest tu ktoś, kto potrafi się bić z kimś i szarpać, a jednocześnie kochać jego powierzchowność ? Kto z Was po rozstaniu czuje się obolały, jak worek treningowy i pomimo tego, dalej w duszy nie pozwala odejść tej drugiej osobie?
Pamiętam bardzo dokładnie pewien dzień a było to wczesną wiosną. Nie, moje życie nie legło wtedy w gruzach – jeśli spodziewacie się takiej kontynuacji tej historii. Nie legło w gruzach, bo sypało się sukcesywnie, ale dostałam coś bardzo mocnego – dla mnie jako kobiety. Nie pamiętam, abym była wtedy w stanie zauważyć jak ogromne jest niebo, ilu przyjaciół mam blisko, że moje dziecko ulepiło dla mnie kwiatek z plasteliny …nic. Jedyne co widziałam, to: ” Cała jestem wypełniona nim, cierpieniem, walką. Najśmieszniejsze jest to, że patrzyłam na te wszystkie „inne głupie kobiety” z politowaniem i zastanawiałam się jak to możliwe, że cały świat widzi, że on robi z ciebie idiotkę tylko nie ty?! Miałam ochotę potrząsać taką laską – jak lalką szmacianką i wrzeszczeć do niej: „Heloł on od ciebie nie odejdzie, bo jest mu tak wygodnie. To Ty musisz zostawić iluzję i wystawić jego gacie za drzwi! Dziewczyno miej godność i jaja!” Ale sama ich nie miałam.
Współczuję wszystkim moim znajomym i przyjaciołom, którzy przeszli ze mną ten dzień świstaka, wciąż słuchając o rozstaniach i powrotach mojego życia. Na koniec każdej batalii była jakaś optymistyczna wizja w stylu: „Nie potrafię z nim być, ale przynajmniej moje dzieci mają ojca.” albo ” Sama sobie nie poradzę” albo „Nie chcę codziennie sama nosić siatek z zakupami” albo ” Co ja zrobię, kiedy pewnego dnia wyrosną mi wąsy, broda i cała reszta…chcę być kobietą – a nie mutantem.”
Byliśmy ze sobą nieszczęśliwi do granic możliwości, przeżyłam morze …co tam morze – ocean rozczarowań, upokorzeń, wszystkiego tego, czego nie chcielibyście doświadczyć w relacji z drugą osobą. Nie będę wchodzić w szczegóły, bo nie chodzi mi o pokazywanie naszych spraw. Chcę wam tylko uzmysłowić, że był to koniec końców i oboje o tym wiedzieliśmy. Nie musiałam nawet usuwać wspólnych zdjęć z FB, bo już od dawna ich tam nie było. Byłam notoryczną naiwniarą, której dało się każdy kit wcisnąć (już wtedy o tym wiedziałam) – a to ja zaproponowałam mojemu mężowi setną terapię małżeńską i sześćdziesiątą dziewiątą ostatnią szansę. Zrobiłam to wbrew sobie, ze strachu i dostałam „Nie!” Co to mogło wtedy dla mnie znaczyć? Za każdym razem kiedy słyszałam od niego to słowo, czas przestawał dla mnie istnieć, ja wyłączałam swoje myślenie i nie było już niczego tylko poczucie, że nic poza tym „końcem świata” nie może mnie w życiu dobrego spotkać. Teraz mogę popukać się w czółko, ale człowiek którym kieruje strach odbiera sobie całą moc i działa jak dziecko we mgle. Proszę Was – nie czyńcie nigdy nikomu propozycji życiowych pod wpływem strachu, trudnego czasu w swoim życiu…
Jak się wtedy czułam? Nawet nie jak urażona księżniczka. Czułam się tak, jakbym zobaczyła w lustrze odbicie orangutana. Niestety WIEDZIAŁAM, że to moje odbicie, ale napawało mnie ono wstrętem. Próbowałam ustawić lepsze światło, stroiłam miny, aby uzyskać korzystniejszy efekt, ale wciąż widziałam orangutana. Musiałam pogodzić się z tym, że nim jestem i spojrzeć prawdzie prosto w oczy.
To było właśnie TO miejsce, kiedy uzmysłowiłam sobie swoje tu i teraz – zrozumiałam na trzeźwo do jakiej ściany doszłam, że nie wierzę w swoją moc i upadlam się do granic możliwości. Co ja tutaj robię?!
Otrzeźwiałam. Zobaczyłam, jaka jest moja sytuacja, że nie mam innego wyboru, niż stanąć twarzą w twarz ze swoim orangutanem, albo odepchnąć to, co się wydarzyło…jak zwykle. Chociaż mój były mąż sprawił, że objawiłam się sobie jako małpa to wiem, że ocalił mi życie. Mogłam w końcu puścić to, do czego przywykłam całe życie…
Odpuściłam. Dziś jestem dumna ze swojej samotności, aczkolwiek nie chcę jej rozdmuchiwać i robić z siebie bohaterki, bo sama ogarniam wszystko to, czym można by było obdzielić 3 etaty. Wiem, że można zachłysnąć się swoją zajebistością i zrobić z siebie mutanta ale przecież to nie o to chodzi…Powiem Wam jeszcze co było dla najgorsze kiedy zostałam już sama.
Kiedy byłam w małżeństwie nie zdawałam sobie sprawy ze swoich „orangutanów”. Stworzyłam swój wizerunek uważając się za nieomal doskonałość. Kiedy wszystko prysło w drobny mak, moje nierozwiązane problemy ukazały się bardzo wyraźnie i ostro. Zostałam sama z działalnością, którą dopiero rozpoczęłam, bez stałych środków do życia, bez twardych umiejętności z trójką dzieci, które czuły się w tym bardzo zagubione, podczas gdy ja sama w wielu sytuacjach czułam się wciąż jak dziecko. Pozwoliło mi budować poczucie własnej wartości, właśnie wtedy, kiedy straciłam równowagę. Nie wszytko od razu zaczęło pięknie wychodzić, ale miałam okazję przyjrzeć się temu co było dla mnie najtrudniejsze, dotknąć tego pulsującego nerwu i kiedy brakowało mi prawdziwego oparcia dotknęłam prawdziwego pulsu życia – bez iluzji.
Wrócę jeszcze na chwilę do Pink. Romantyczne wyznania w stylu: „nie mogę bez ciebie żyć” „jeśli odejdziesz moje życie straci sens”, trzymanie kogoś tak ciasno …początkowo może i karmią jego ego, ale potem ktoś, na kogo barki złożycie taki ciężar na bank „odmówi współpracy”. Pozwólcie odejść swoim byłym, nie trzymajcie ich w swoich klatkach…
Gdy żuraw leci nad jeziorem, jego sylwetka odbija się w tafli wody, ale ani on, ani jezioro nie mają na to wpływu. Czy zawsze trzeba o coś walczyć, coś wiedzieć, coś potrafić? Kiedyś byłam zafascynowana walką i tym kto wygra, ale za każdym razem okazywało się, że walczę sama ze sobą…
Napisała – Dorota Pawelec
Foto – Anna Paśnik
MUA – Ewelina Wadowska
Włosy – Salon PLATINIUM Agnieszka Krucyń