ANIOŁY JEŻDŻĄ TRAMWAJAMI, CZYLI PODRÓŻE DO WSZECHŚWIATA
„Wszechświat Cię wezwał, abyś wyciągała ludzi z żałoby”
Te słowa napisała do mnie jedna z subskrybentek mojego kanału na YouTube. Przez bardzo długą chwilę siedziałam w łazience w pracy i płakałam. Czułam smutek tak wielki, że wydawało mi się, że słyszę czas. I, nie tylko ten teraźniejszy, obecny, ale również ten przeszły i przyszły. Słowa o żałobie gdzieś już słyszałam. Niejednokrotnie. W moim własnym sercu.
Ale od początku
Od kilku miesięcy prowadzę kanał, na którym robię czytania z kart Tarota. Nie, nie jest to zwykłe czytanie „horoskopów” na zasadzie „w Piątek odbierzesz ważny telefon”. To pokazywanie energii i snucie opowieści o tym, o czym szepcze Wszechświat.
Aby mówić o Tarocie, należy przede wszystkim powiedzieć sobie na wstępie: przeszłości już nie ma. Nie da jej się już dotknąć, pomalować, czy wyrwać z niej kartki. Możesz jedynie zobaczyć jej efekty i wynik.
Podobnie jest z przyszłością – nie istnieje. Póki co, jest iluzją, naszymi wyobrażeniem, marzeniem. Istnieje zatem tylko tu i teraz, nic więcej. Liczy się jedynie to, co się dzieje w tej chwili. I nie jest to jedynie tekst z internetowych „memów”. Jest tylko tu i teraz. Istnieje tylko ten moment, kiedy czytasz te słowa – reszta, ani przeszłość, ani przyszłość – nie istnieją.
Podkreślam to tak mocno, bo sądzę, że to jest kluczowe w rozumieniu tego, o czym mówi Tarot. To, co pokazuje na pewno, to teraźniejszość. W bogatej symbolice kart ukryte są wszystkie opowieści o bólu, stratach, lękach, radości i o wszystkim tym, co nam aktualnie towarzyszy. Mówiąc o przewidywaniu „przyszłości” często używamy złego określenia. Tarot mówi jedynie o energiach, które będą nam towarzyszyły. A energii jest wiele – tyle, ile odczuć, zatem nie można ich zliczyć.
To, co z nimi uczynisz, to już zależy od Ciebie. Możesz pozostać bierna i czekać aż Bóg zapuka w Twoje okno, możesz wyjść i zacząć Go szukać, możesz w końcu postąpić wbrew sobie i przestać wierzyć strachowi… Tarot nie zrobi niczego za Ciebie.
Nie wracając do przeszłości mogę stwierdzić, co ze mną uczyniła. Nie wdając się w szczegóły widzę, jak obdarła mnie z iluzji, beztroski i odrobiny łatwowierności, którą chciałabym posiadać. Wiem, czym jest oczekiwanie na kolejny cios, niepewność jutra, czekanie, bezsilność, presja, samotność, odrzucenie, samotna walka z wrogiem zarówno tym widzialnym, jak i niewidzialnym. Wiem czym jest niemoc i pustka. Te dwa, ostatnie, to chyba najgorsze uczucia, jakich doznałam.
Odkąd pamiętam jednak, chciałam towarzyszyć ludziom w ich dramatach. I, nie dlatego, że lubiłam się w nich taplać. Uczyłam się, czego potrzebują. Z czasem, stałam się daleka od sprzedawania stwierdzeń typu: „Wszystko będzie dobrze”, „czas leczy rany”, „inni mają gorzej”. Choć, zakładam, że ci, którzy ich nadal używają – chcą bardzo dobrze i robią wszystko, co potrafią, aby wesprzeć innych. Ale, kiedy sama doświadczyłam dziwnego odkrycia, że pomimo tego, że moje życie wywróciło się do góry nogami reszta świata funkcjonuje bez zarzutu: jeżdżą tramwaje, wychodzą codzienne gazety, a ludzie rozmawiają o planach urlopowych, sama poczułam, że nie potrzebuję słyszeć: „będzie dobrze, dasz sobie radę”. Kiedy słyszałam takie słowa – budziła się we mnie złość, bo miałam wrażenie, że ten, kto je wypowiada ma centralnie w nosie mnie i to, co czuję. Mało tego, nie poświęcił nawet kilka sekund na to, aby zastanowić się, czy w ogóle chcę słyszeć cokolwiek. Moja wściekłość brała się z tego, że nikt mnie nie słuchał, albo, nikt nie potrafił mnie usłyszeć.
Marzyłam więc o swoim Aniele
Nazwałam go Michael Bloomberg, niczym Hollywoodzką gwiazdę. Wyobrażałam sobie jak spogląda na mnie i po prostu ze mną jest. Patrzy na to, jak idę, jak się potykam i jest cierpliwy, bo wie, że zmierzam do niego. A kiedy płaczę skulona na podłodze – kładzie dłoń na moich włosach i dodaje mi otuchy bez słów. Czasem też gładzi mnie po policzku, przed snem, w taki sam sposób jak ja gładziłam moje dzieci, gdy były małe. Był mój, sama go wymyśliłam, więc dałam mu prawo, aby wszystko mi przebaczał i pozwalał błądzić. Nie oceniał, nie próbował rozumieć – po prostu był.
Często złościłam się na niego i krzyczałam, że wkurza mnie Jego spokój, że może się wypchać z tą swoją dobrocią, bo krew mnie zalewa, gdy stoicko przygląda się wszystkiemu, co widzi. Groziłam Mu, że będę gwałcić ten Jego idealny świat, aby udowodnić Mu, że nie ma piękna, którego nie da się zniszczyć. Nie ma raju, którego nie można utracić. Że, nie istnieje wieczny spokój, wieczna miłość, a nadzieja, to toksyczna Matka – kretynka, która otumania swoje dzieci tylko po to, aby zostały przy niej.
Był czas, że nienawidziłam szczęśliwych ludzi. Nie życzyłam im źle, ale byłam zła o to, jak są naiwni, skoro nie widzą zagrożeń. Pozwalają sobie na beztroskę, a za rogiem na pewno dostaną w łeb od losu. Idioci, naiwniacy, którzy tracą czujność na koszt próżności.
Tak. Tak widziałam szczęście. Jako coś, co mają inni
Dla mnie szczęście było tylko utraconą chwilą, którą nie umiałam się cieszyć, bo byłam zajęta zwieraniem szyków przed kolejną bitwą. Moja rzeczywistość była dla mnie jedyną prawdą. Każdą inną gardziłam i wyśmiewałam. A Anioł, tak jak chciałam – stał obok i milczał. Czasem tylko, w mojej wyobraźni kładł znowu dłoń na moich włosach, albo nocą kładł kilka jabłek na parapecie. Łączył w sobie cechy ludzi, których kochałam oraz zmarłych, którzy odeszli.
Kiedy czułam wspomnianą pustkę, siadałam przed komputerem i oglądałam filmy, które pokazywały skutki masakry w Srebrenicy1. Wypatrywałam na nich ofiar leżących na ziemi, porzuconych jak zniszczone wiatrem parasolki. Szczególnie zapamiętałam widok zwłoki matki z kilkuletnim dzieckiem, które leżały w zniszczonym samochodzie, prawdopodobnie po wybuchu.
Pamiętam, że kobieta miała na sobie pomarańczowe, sportowe spodnie z dobrze znanymi mi „trzema paskami”. Poczułam wówczas, jak blisko może być wojna, bestialstwo i bezsensowna śmierć. Zatrzymałam film i dotknęłam ekranu. Po co?
Chciałam jakkolwiek połączyć się z jej duszą i jej cierpieniem, aby wiedziała, że ja ją widzę, że z nią jestem. Że widzę cierpienie jej i jej dziecka. Nie mogłam zrobić już nic, chciałam więc podarować jej choćby moją uwagę, moje uczucie. Oglądałam filmy z innych wojen: Czeczenii, Afganistanu i z Iraku. Czytałam książki, w których opisywane były ludzkie dramaty. Nie, nie po to, aby sobie „popłakać”. Chciałam swoją miłością uratować świat. Ścigałam się z czasem, bo wierzyłam, że być może ich dusze jeszcze nie odeszły i uda im się podarować moją uwagę i miłość.
Niekiedy, ich dusze przychodziły do mnie w snach, albo podczas paraliżów przysennych. Nie dywagowałam, czy mi się to wydaje, czy nie – po prostu brałam to takim, jakim przychodziło. Z czasem, słyszałam liczne głosy, które, zlewając się w jedno wydawały głośny skrzek, niczym głodne sępy czekające, aż ofiara skona. Często zastygałam wpatrzona w jeden punkt. Przestałam czuć cokolwiek. Nikt nie jest bowiem w stanie znieść swojego cierpienia wzbogaconego o głosy wszystkich dusz, które proszą, aby o nich pamiętać. Moje otoczenie te opowieści przyjmowało jako historie niegroźnego wariata.
A ja, wykończona całkowicie traciłam kontakt z rzeczywistością nadal wsłuchiwałam się w głosy z całego świata. Chciałam patrzeć na ich krzywdę i ją zobaczyć, bo mojej krzywdy nikt nie zauważył i nikt nie chciał jej oglądać. A ona rosła razem ze mną.
Test na wróżkę
Wiecznie chciałam być wróżką, która odczarowuje śpiących, reanimuje trupy i zdejmuje klapki na oczach tym, którzy nie widzą krzywdy innych. Bardzo często nie widząc nawet swojej.
Czasem wyobrażałam sobie, że wszyscy ci ludzie stoją w jednym, ciasnym domu, w którym jest duszno i panuje ścisk. Ludzie narzekają, mdleją, ale nie zauważają, że są otwarte okna i drzwi. Na podłodze, przy ich stopach leżą ciała tych, którzy się udusili w tym ścisku. Ludzie patrzą się jednak nadal sobie w oczy i nie widzą cierpienia, które jest tuż, niemalże pod ich nosem. Ja stoję w drzwiach i krzyczę. Błagam o to, aby wyszli z tego domu. Z jakichś powodów – bez nich odejść nie mogę.
Nie potrafiłam nigdy tego wszystkiego opisać, choć bardzo chciałam. Kiedy próbowałam dobrać słowa, wychodził niezrozumiały bełkot. Z pomocą przyszła poezja. Zaczęłam tworzyć swoiste kody dla mojej duszy. Ubrałam swoje myśli w tajemnicę, a idąc, rozsypywałam za sobą literki niczym baśniowa Małgosia.
Oglądając karty Tarota, mogłam wpatrywać się w nie bez końca. To jakby ruchome obrazy ukazujące wiele historii. Tyle, że w Tarocie miały one dla mnie początek i koniec. Nie pozostawiały mnie bez nadziei.
Nigdy nie próbowałam przewidzieć przeszłości. Karty Tarota, to nie wróżba. Nic tam nie jest wyryte w kamieniu. One pokazują to, co jest, jak w lustrzanym odbiciu. Można się oczywiście z nim nie zgadzać – to my jesteśmy kowalami własnego losu i mamy na niego największy wpływ. Jeżeli nawet nie chcemy spoglądać na siebie w lustrze, warto choćby na nie spojrzeć i przez chwilę się w nie wsłuchać. Po co? Aby pokochać siebie, zaakceptować swoje słabości i nie oczekiwać od siebie, że jest się nieomylnym. Po to, aby zobaczyć, ilu energiom należy stawić czoła i jak je oswoić. Każdy z nas został wyposażony w jeden z największych skarbów – Intuicję. To najlepsza łączność ze Wszechświatem, Bogiem, najwyższą energią. Taki telefon do nieba;) Intuicję mamy wszyscy, niezależnie od tego, czy wierzymy w Boga, kosmiczną energię, czy jesteśmy ateistami.
Kiedy rozkładam karty, po prostu widzę i, choć często sama mam wątpliwości, czy to głos wyobraźni, czy intuicji – postanowiłam zawierzyć tej drugiej i opowiedzieć o tym innym. Okazało się, że oprócz tych, którzy szukają informacji na temat „czy moja nowa miłość będzie brunetem, czy blondynem” jest masa ludzi zagubionych podobnie, jak ja. Rozkładając karty niczego nie tłumaczę – ja również próbuję sama zrozumieć.
Gdy przeczytałam słowa o tym, że „Wszechświat wezwał mnie po to, abym wyciągała ludzi z żałoby” znowu zobaczyłam siebie stojącą w drzwiach tego strasznego domu, pełnego ślepców. Usłyszałam ponownie wszystkie głosy, jakie towarzyszyły mi przez całe życie. Poczułam znowu bliskość tych, którzy (jak czułam) potrzebowali mnie i potrzebują nadal.
Zagubione dusze
Dostaję dziennie dziesiątki maili, w których ludzie dzielą się ze mną swoim poszukiwaniem siebie. Czuję ich rozterkę, niepokój i masę lęków, z którymi ciągle walczą.
Pośród tych wszystkich wiadomościach, ta jedna właśnie wywołała moje łzy. Poczułam smutek, ale też i świadomość, że taka jest kolej rzeczy i życie kieruje mnie w taki sposób, abym natrafiła na wszystkich, którzy jakkolwiek mnie potrzebują. Ja im daję siebie i moją prawdziwość, oni mi – życzliwą miłość, przyjaźń, czasem nawet namiętność. Zbieram sobie to do kupy i próbuję budować z tego miłość niezwykłą – taką, która zwycięży wszystko. Miłość jest bowiem królową wszystkich uczuć.
Kobieta, która do mnie napisała stała mi się bliską osobą. I, choć nigdy się nie poznałyśmy osobiście – to ona uświadomiła mi wprost, że nie muszę już stać w drzwiach i krzyczeć. Wystarczy jedynie zostawić otwarte drzwi. Nie muszę wierzyć strachowi, mogę spróbować zawierzyć miłości.
Anioły jeżdżą tramwajami
Wczoraj, wczesnym rankiem jechałam do pracy. Zobaczyłam na desce rozdzielczej mojego auta motyla. Leżał jak martwy i uszło z niego wszelkie życie. Po ponad dwunastu godzinach wsiadłam z powrotem do samochodu, odpaliłam silnik i usłyszałam szelest obok mnie. Kiedy zaświeciłam światło, wewnątrz, na drzwiach siedział ten sam motyl i co jakiś czas próbował zatrzepotać skrzydłami. Wiedziałam, że umrze z zimna i, że w ogóle nie ma szans na przeżycie z uwagi na porę roku. Pojechałam z nim do domu, włożyłam do słoika położyłam go pośród kwitnących storczyków. Nie minęło pół godziny, kiedy zobaczyłam, jak radośnie lata po salonie. Latem nie widziałam ani jednego motyla, a w Listopadzie znajduję zagubionego, zmarzniętego motyla w moim aucie.
Przypomniała mi się opowieść o człowieku, który prosił Boga, aby ten dał mu znak, że istnieje. Wtedy, na jego ramieniu usiadł motyl. Ale człowiek otrząchnął motyla z ramienia i dalej czekał na znak. Nie zobaczył mocy Wszechświata, mocy Boga, nie zauważał Aniołów, od których roi się na świecie: pracują, kochają, smucą się i jeżdżą komunikacją miejską. Jeden z nich właśnie napisał do mnie…
Dlatego właśnie, cytując mojego wielkiego idola, jakim jest Freddie Mercury: „Chcę grać dla ludzi z końca sali”.
W kolejnych artykułach chcę opisywać wszystkie historie, które opowiada mi Tarot. Po co? Nie, nie po to abyś uwierzyła we wróżki;)
Poznając każdą, kolejną energię zobaczysz, ile mądrości jest w Tobie i obok Ciebie oraz to, jak kojąca bywa prawda. To będzie długa opowieść – niczym podróż. Po jej przebyciu, prawdopodobnie nie poznasz wszystkich odpowiedzi, na które czekasz, ale, być może zadasz sobie zupełnie inne pytania.
Nikt nikogo nie będzie oceniał, bo nie po to jesteśmy na tym świecie. Chcę Ci to jedynie pokazać – zrobisz z tym to, co zechcesz.
Nie jestem aniołem, ale kto wie? Może Ty nim jesteś?
Dla drogiej K.
1masowe egzekucje wykonane na około 8373[2][3][4][5] muzułmańskich mężczyznach i chłopcach przez paramilitarne oddziały Serbów w dniach od 12 lipca do 16 lipca 1995 r. w czasie wojny w Bośni, w okolicach miasta Srebrenica. Masakra ta jest uznawana za największe ludobójstwo w Europie od czasu II wojny światowej.
Pola Jezierska – jest pracownikiem Agencji Rządowej, „po godzinach” prowadząc od 2009 roku własne atelier fotograficzne skupiając się na intymnych i osobistych sesjach kobiecych. Nie są to jedynie akty, to obrazy wyszukujące duszy. Pomysł powstał z potrzeby poznawania ludzi i odkrywania ich „drugiej natury”. Założeniem tego typu sesji jest poszukiwanie siły u kobiet uważających się za słabe i wrażliwości oraz subtelności u pań, które mają ognisty temperament.
W 2009 roku, przez rok była członkiem Zarządu Fundacji „Being World”, pełniąc funkcję sekretarza. Fundacja planowała duży projekt mający na celu zjednoczenie w jeden głos, wszystkich kultur na świecie mówiący o tym, co dla Ziemi, jako planety jest najlepsze.
W 2013 roku prowadziła własną świetlicę dla dzieci w wieku szkolnym pod nazwą „Rowerek Uniwerek”. Założeniem działalności była opieka nad dziećmi, które nie chcą spędzać czasu w świetlicach szkolnych, choć niewątpliwie wymagają opieki po godzinach lekcyjnych. Ponadto, świetlica funkcjonowała bez żadnych multimediów. Cały projekt był autorski i zakładał wspólne zabawy zachęcające do integracji, poruszania ważnych tematów, socjalizacji bez social mediów i urządzeń multimedialnych oraz indywidualnego czasu poświęconego każdemu dziecku w tym niezwykle ważnym okresie życia, jakim jest dorastanie.
W ramach funkcjonowania świetlicy zorganizowała dwa przedstawienia w ramach autorskiego projektu „Doctor Luna”. W przedstawieniach pt.: „Siedem życzeń” i „Dama Pik” występowały dzieci i niosły przekaz o tym jak bardzo młodzież potrzebuje, aby dorośli angażowali się w ich życie i rozwój.
Chętnie angażuje się we wszelkie projekty: pracowała jako wolontariusz na Sopot Film Festiwal 2016 roku, organizowała konkursy w szkole swoich, występowała na scenie, przeprowadzała warsztaty dla dzieci, np.: „Wy nie wiecie, a ja wiem, jak rozmawiać trzeba z psem” ucząc dzieci jak rozpoznać zachowania psa i jak bronić się przed ewentualną agresją z ich strony.
Rozwiedziona melomanka. Kocha film, przyrodę, stare kamienice. Tarocistka wielbiąca wewnętrzne piękno kobiet oraz ich siłę. „Pisarka – szufladkarka”, tworząca własną poezję, a po rozwodzie i totalnym wywróceniu życia do góry nogami – napisała książkę i nadała jej tytuł„Obsesja”.
Pisze i tworzy zawsze pod pseudonimem, ponieważ, jak uważa jej własne imię do niej nie pasuje i w żaden sposób się z nim nie utożsamia.