Być jak Harriet Tubman i wierzyć totalnie
Harriet Tubman, urodzona w niewoli uciekła, a następnie wykonała około 13 misji, aby uratować około 70 zniewolonych ludzi, w tym rodziny i przyjaciół. Podczas wojny secesyjnej służyła jako uzbrojony zwiadowca i szpieg dla armii Unii. Dokonała czegoś nieprawdopodobnego jak na tamte czasy. W świecie podziałów i niewolnictwa mówiła „Ja jestem wolna”.
„Bez wiary potykamy się o źdźbło słomy, z wiarą przenosimy góry”
Hariett przyszła do mnie poprzez utwór „Stand Up” w wykonaniu Cynthii Erivo, potem obejrzałam film na Netlixie. Poczułam skalę wiary tej kobiety, potem skalę swojej wiary, bo ileż to głosów zwątpienia się pojawia wokół wszystkich moich idei rodzących się z głębi moich potrzeb. Tak, są dla mnie ważne, ale czy są wystarczające ważne, aby stały się czymś namacalnym?
Tymczasem od czasu do czasu schodzi na planetę Ziemia ktoś taki jak Harriet Tubman, dokonuje prawdziwych cudów, niemieszczących się w żadnych ramach. Wszystko na zewnątrz mówi, że się nie uda, ale ona ma niezłomną wiarę w to, co dla niej prawdziwe. Ta wiara jest taka jak drzewo, które ma mocno ugruntowane korzenie i koronę sięgającą wysoko.
„Zatem wstaję, zabieram moich ludzi ze sobą, idziemy razem do całkiem nowego domu”
Ostatnio zrozumiałam, że moje osiągnięcia życiowe bardzo zależą od tego czy jestem dla siebie najważniejsza. „Moi ludzie” są bardzo ważni w tych życiowych poszukiwaniach. Uczę się jednak odróżniać tych, przy których mogę wzrastać, od tych, którzy chcą się przy mnie ogrzać. Zapewne wiecie, o co chodzi. Dopóki nie poznamy samych siebie, istnieje duże prawdopodobieństwo, że będziemy zdradzać swoją prawdę z obawy, że coś stracimy.
Nauczyłam się, aby w trudnych momentach wybierać samotność. Czuję, że ludzie wtedy bardzo rozcieńczają wybór tego, to co jest dla mnie najlepsze. Zwykle trwa to od kilku do kilkunastu dni i jest mi wtedy bardzo niewygodnie. Potem zawsze przychodzi jasność i klarowność.
Doświadczenia sklejenia z ludźmi pozbawiały mnie najwięcej mocy w moim życiu. Zdarzało się, że pół dnia odbierałam telefony, po których już nie wiedziałam, jak się nazywam. Albo robiłam komuś przysługę, na której wychodziłam jak przysłowiowy Zabłocki. Oczywiście, że nie miałam już potem siły na swoje sprawy. Naprawdę wiele razy musiałam poczuć smak gleby na swojej twarzy, albo silny kopniak na swoim tyłku od tak zwanych przyjaciół, żeby zrozumieć, że od tej pory działam tylko we własnych interesach.
Możesz być liderką/liderem dla innych tylko wtedy, kiedy jesteś liderką/liderem dla siebie. Stoisz za sobą, niczego nie rozdajesz, świecisz swoim światłem. Twoi prawdziwi docenią cię, za twoją naturalną prawdę, bez oczekiwań, że musisz się jakaś/iś stać, lub coś im dać.
Gdy już odnajdziesz siebie, zaczynasz się czuć dobrze sam na sam/a ze sobą, wtedy pojawia się prawdziwy wybór. Przestajemy działać z lęku przed odrzuceniem czy oceną, które nakazuje nam sklejać się z innymi lub odcinać się od nich. Wiesz już kim jesteś, a to, co myślą o tobie inni przestaje mieć znaczenie.
Na pewno znacie to wyświechtane powiedzenie, że kiedy postanowisz iść za głosem serca, wszechświat będzie wam sprzyjał. Jest to prawda, ale trzeba ją dobrze zrozumieć. Nie oznacza to czerwonego dywanu na drodze i tęczowego parasola.
„Będzie sprzyjał” – może oznaczać-zrobię wszystko, abyś dostał wystarczająco mocne lekcje. A najciemniej będzie tuż przed świtem. Najpiękniejsze chwile w moim życiu poprzedzone były „hadesem”. Umierało coś, co mi nie służyło, czasem w męczarniach. Ta śmierć zawsze ileś trwała. I kiedy wydawało i mi się, że już coś puściłam, to pojawiał się jakiś flaczek, albo jakaś niteczka, po której szłam w stare, dobrze znane mi miejsce. Ono nie pasowało już do mnie, więc znowu zapadałam się w hades. I tak w kółko, aż do wyrzygania. Naprawdę musiałam sobie jasno określić, czym jest dla mnie to nowe i wybierać je za każdym razem.
W filmie „Harriet” pokazany jest motyw prowadzenia przez Absolut. Jeśli w coś wierzysz i decydujesz się po to iść, to to masz prowadzenie siły wyżej. Główna bohaterka nazywała ją Bogiem, ja nazywam ją stwórczą Miłością i Światłem, a ty możesz nazwać, jak tylko zechcesz. Wiara otwiera na prowadzenie i opiekę.
Dla mnie jest to też iskra piękna w ludziach. Tacy ludzie mają w sobie magnetyzm i prostotę. Nie potrzebują innym ogłaszać swojej wspaniałości, ani być o niej zapewnianymi. Nie szukają akceptacji na zewnątrz. Pozwalają sobie iść swoją własną drogą, a ta iskra daje błysk na całe ich jestestwo. Kiedy obserwuję „ludzi z iskrą”, to zauważam, że prawie się nie starzeją.
Czasem wiara rodzi się w samotności i buncie
Trafiłam kiedyś na film „ W pogoni za szczęściem”, poruszający temat sukcesu i wiary w siebie „. Gra w nim Will Smith, od którego odchodzi żona, który tonie w długach, który staje się nawet bezdomny. Jest taki moment, w którym mówi do swojego syna: „Nigdy nie daj sobie wmówić, że nie możesz czegoś zrobić. Nawet gdybyś usłyszał to ode mnie”.
Czasem poprzez pęknięcia serca uczyłam się wybierać to co naprawdę kocham.
Nie ma prostej recepty na to jak uwierzyć w siebie. A nawet jeśli miałabym ją uprościć, to ci się nie spodoba. Bo pierwszą lekcją jest bycie bezdomnym i samotnym. To ty jesteś pierwszą osobą, która buduje swój niewidzialny dom. Z czasem staje się on namacalny i możesz w nim zamieszkać, odnaleźć swoją wolność i swoich ludzi, tak jak Hariett.
Dorota Pawelec – jestem trenerką rozwoju świadomości, duchowości, rozwoju osobistego.
Fot. Unspash