MOJE DZIECKO NIE CHCE ŻYĆ
Przecież tak bardzo ją kocham
Tak bardzo ją kochałam i dawałam wszystko, co tylko mogłam. Chroniłam, uczyłam, wspierałam i postępowałam zgodnie z tym, co dyktowało mi moje serce. Dlaczego zatem? Dlaczego moja starsza córka bierze leki przeczyszczające? Dlaczego odmawia jedzenia, jest dla siebie surowa i chorobliwie wymagająca? Jak to się stało? Gdzie i kiedy? Co przegapiłam?
Tysiące pytań przebiegło przez moją głowę. Bardzo szybko pojawiła się myśl, że to moja wina. Bo kogóż by innego? Przecież sama wychowuję dzieci, nie dzielę więc z nikim odpowiedzialności. Fakt, nigdy sama się nie odchudzałam, a wygląd nigdy nie był dla mnie sprawą nadrzędną, ale być może nie chodzi o to, co zrobiłam. Może chodzi o to, czego nie zrobiłam? O to, co na pewno przeoczyłam? To, czego nie widziałam, albo zlekceważyłam? Moja wina! Kogóż by innego?
Były mąż zostawił wszystko w moich rękach. On się przecież nie zna, nie wie, co i jak
W pierwszym odruchu zwiedziłam wszystkie fora internetowe dotyczące wszelakich diet i sposobów na rzekomy „zdrowy styl życia”. Retoryka płynąca z artykułów mnie przeraziła. Wychodzi na to, że jeżeli ktoś nie liczy kalorii i nie chce być chudym, to jest obżarciuchem i lekceważy swoje zdrowie. Rzecz jasna, trafiłam również na te artykuły, które mądrze radziły jak faktycznie zdrowo się odżywiać, ale nie były już one tak poczytne. Nie wiem jeszcze, skąd się bierze swego rodzaju presja, że pożądamy tego, co jest szybkie, spektakularne i w krótkim czasie można wycisnąć z siebie, jak z cytryny. Nic, co zawiera zdrowy rozsądek i długoterminowe działanie nie jest równie interesujące, co dręczenie siebie i nazywanie tego „wyzwaniem”.
Zakręciło mi się w głowie, ponieważ zdałam sobie sprawę jak wiele nie wiem. Zawsze chciałam być na bieżąco, a teraz okazało się, że „to” akurat mi umknęło. Czułam niemoc i najchętniej rozpłakałabym się błagając moje dziecko, aby tego nie robiło. Dlaczego? Bo je kocham nad życie, bo ona sobie jeszcze nie zdaje sprawy z tego, jaką krzywdę może sobie uczynić. Chciałam jej o tym wszystkim opowiedzieć.
Kiedy mój mąż miał problem z alkoholem, niejednokrotnie słyszałam: „Nie możesz mu powiedzieć, żeby nie pił?” Teraz, kiedy moje dziecko chudło słyszałam pytania: „Nie możesz z nią porozmawiać i powiedzieć jej, co ją czeka, jeśli będzie się głodzić?”
Wysoki (o)sądzie!
Kiedy urodziłam swoje pierwsze dziecko i spojrzałam na nie pierwszy raz, pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy brzmiała: „Jak mogłam twierdzić dotąd, że cokolwiek wiem o miłości?” Wychowywałam swoje dzieci praktycznie w samotności. Byłam Matka i Ojcem, ale nie rozpieszczałam ich. Wyznaczyłam zasady, jednocześnie dając przestrzeń, aby swobodnie się rozwijały. Miałam dziesiątki pomysłów na to, jak efektywnie spędzać czas z dziećmi.
Kiedy mnie potrzebowały, zamiast iść na etat do pracy – założyłam własną świetlicę dla dzieci w wieku szkolnym. Trudno na tym zbić jakikolwiek majątek, ale dzięki temu miałam możliwość, aby być z moimi dziećmi i zarabiać na życie. Codziennie, po szkole, wraz z innymi dziećmi tworzyliśmy wspólne ognisko: odrabialiśmy wspólnie lekcje, bawiliśmy się i uczyliśmy. Atmosfera była cudowna. Każdą pracę podporządkowywałam swoim dzieciom. Najważniejsze było dla mnie, aby być jak najbliżej i, aby wiedziały, że jestem i mogą na mnie liczyć. Mogłam z bezpiecznej odległości uczyć ich samodzielności i odpowiedzialności. Byłam i jestem z nich dumna.
Rozmawiałyśmy niemalże codziennie, o wszystkim. Chciałam im przekazać wszystko, co wiem o świecie. Pragnęłam nauczyć ich, że najważniejsze jest to, jacy jesteśmy. Że ważne, aby pozostać sobą i, że nie trzeba być na topie we wszystkich dziedzinach. Miałyśmy doskonały kontakt i byłam przekonana, że jeżeli cokolwiek będzie się działo – moje dzieci dadzą mi znać. Nadal oczywiście drżałam o to, aby nie spotkało ich nic złego i aby nikt nie próbował nawet ich skrzywdzić. Naturalnie, przeżywałam wszystkie pierwsze wyjścia do kina, pierwszą podróż autobusem czy pierwsza samotną przejażdżkę rowerem po mieście. Nie okazywałam im tego strachu. Wolałam przekazać im wiedzę, dać narzędzia, aby wiedziały jak sobie radzić, jeżeli pojawią się jakiekolwiek problemy.
Kim jesteś, (o)sądzie?
Kiedy urodziłam pierwszą córkę, miałam dwadzieścia jeden lat. Moja Mama powiedziała wówczas, że powinnam jej „oddać dziecko”, bo na pewno nie będę potrafiła jej dobrze wychować. Zabolało mnie to wówczas podwójnie. Z jednej strony, moja Mama znowu uważała, że się do niczego nie nadaję, a z drugiej strony wiedziałam, jak jej wychowanie skończyło się dla mnie. Nie wiedziała kompletnie nic o mnie ani o tym, co mnie spotykało. Cokolwiek by się nie działo – było to moją winą. Dlatego przemilczałam wszystko: od najmniejszych przykrości po największe krzywdy, jakie mnie spotkały, a którym można było zapobiec.
Swoje dzieci nauczyłam wszystkiego, co mogłam, wiedziałam i zdążyłam. Zrobiłam wszystko, co tylko przyszło mi do głowy, aby zaopatrzyć je w wiedzę, przekazać doświadczenie i pokazać, jak wygląda ten prawdziwy świat. W między czasie szarpałam się ze swoim życiem i robiłam wszystko, co w mojej mocy, aby one nie oberwały rykoszetem. Były wówczas zbyt małe, aby zrozumieć zawiłości tego życia. Nie zawsze się to udawało, więc tłumaczyłam im dokładnie wszystko, co się działo wokół nas.
Robiłam wszystko, aby chronić moje dzieci, aby ustrzec je przed popełnieniem nieodwracalnego błędu, albo przed tym, żeby nikt ich nie skrzywdził. Zrozum, mnie nikt nie ochronił, nikt mnie nie uprzedził. Nikt nie dał poczucia, że mogę powiedzieć głośno, gdy będzie mi się działa krzywda.
Chciałam więc, aby dowiedziały się wszystkiego ode mnie. Robiłam to wszystko z miłości.
Starsza córka ma już siedemnaście lat. Doskonale wie, czym może się skończyć odchudzanie. Wie to ode mnie, od lekarzy, a nawet od dietetyka, do którego zgodziła się pójść.
Owszem, dbam o nią i chcę ją chronić przed wszystkim, niczym lwica. Pytanie tylko…
Po co?
Wydawało mi się, że wiem, kiedy odpuścić i, że zrobię to mądrze. Sądziłam, że przyjdzie czas aż poczuję w sercu, że moje dzieci są już gotowe, aby ruszyć w dorosłość. Wówczas, oto ja, wzruszona, stojąca na brzegu mojego życia będę obserwowała jak odpływają w otchłań życia. Będzie mi towarzyszyła w tym wszystkim przepiękna, wzruszająca muzyka i malownicze krajobrazy przywołujące wspomnienia z dzieciństwa: pierwszy ząbek, pierwsza gorączka, pierwsze „Mama”…
Cięcie
Tak nie będzie. Tak nie dzieje się nawet w filmach, ewentualnie w bajkach. Moment, kiedy należy wypuszczać dziecko z gniazda i pozwalać również na popełnianie błędów przychodzi często niepostrzeżenie. Dorastanie to proces.
To już nie jest „Twoja mała dziewczynka”, albo „Twój mały chłopczyk”. To coraz starsza osoba, która buntuje się na różne sposoby. Nie buntuje się „dla zasady”. To, na co my często mówimy z zatroskaną miną „dojrzewaniem”, to dla naszego dziecka samodzielna i nierówna walka o niezależność, o przestrzeń i możliwość doświadczania.
Byłam obecna w życiu moich dzieci w każdej sytuacji. Cieszyło je to, uspokajało – tak mówiły. Ufały mi i z zaciekawieniem słuchały tego, co mówię.
Ale, być może przegapiłam ten moment, kiedy w życiu starszej córki było mnie już „za dużo”? Być może tę jedną kwestię chciała kontrolować sama, od początku do końca? Wiem, jak moje dziecko mnie kocha, ale widzę też, jak bardzo chce się wyrwać z moich objęć. I dobrze.
Zrobiłam wszystko, co mogłam, aby moje dziecko wiedziało, że może mi o wszystkim powiedzieć i, że zawsze może na mnie liczyć. Robiłam wszystko, co umiałam, wiedziałam i, co tylko mi przyszło do głowy. Teraz mogę się już tylko przyglądać i czekać. Moje dziecko wie, gdzie jestem.
Nie robię już analiz na zasadzie: „co spowodowało, że zaczęła się odchudzać?” Z jakiegokolwiek powodu to się nie stało – tak się już stało, a przeszłości nie można dotknąć i zmienić. Nie szukam winnych. Moje dziecko wpadło w odchudzanie tak samo, jak mogło wpaść w używki, imprezowanie etc. Możliwe, że akurat w swoim odchudzaniu zobaczyła dla siebie „wentyl”, aby zrobić coś całkowicie sama, bez mojego udziału. Możliwe, że słucha presji świata, która nakazuje bycie szczupłym i odnosić sukcesy. Każdy powód jest możliwy. Jeżeli jednak ktoś musi zrozumieć motywy swojego działania, to tylko moja córka. I musi zrobić to sama.
Mojego byłego męża kochałam bardziej od siebie: robiłam dla niego wszystko zanim o tym pomyślał. Chciałam go ochronić przed wszystkim nie zdając sobie sprawy, że tylko wydłużam jego cierpienie, bo przecież kiedyś każdy musi się zderzyć z rzeczywistością. Im szybciej, tym lepiej.
Byłam za nim, przed nim i obok niego. On uważał jednak inaczej. Cały czas oczekiwał ode mnie coraz to większego zaangażowania. Aż wszystko pękło.
Małżeństwo to spółka, do rozpadu przyczyniają się zawsze obie strony. Nie ma tu winnych, których trzeba ukarać, a przynajmniej nie powinno być. Lecz swoją nadgorliwością, omal nie udusiłam, przede wszystkim samej siebie. Przez te kilkanaście lat byłam respiratorem dla trupa jakim tak naprawdę było moje małżeństwo. Powiem krótko: nie byłam szczęśliwa, bo nie mogłam być. Byłam kobietą, która kochała za bardzo.
Są też, jak widać Matki, które kochają za bardzo. Ja nią byłam również i zdałam sobie z tego sprawę. Chciałam być Matką, która jest idealna i nieomylna. Nie jestem ani idealna, ani nieomylna.
Ale nadal jestem Matką
Pomyślałam więc sobie, że kiedyś po prostu umrę i moje dzieci zostaną same na świecie. Chcę je zatem wychować w taki sposób, aby było samodzielne i radziło sobie doskonale. Beze mnie.
To według mnie największy dowód miłości, jaki można podarować.
Moje dziecko nie chce żyć – myślałam. Fakt, moje dziecko nie chce żyć – po mojemu.
Wierzę w Nią oraz w to, że nauczy się żyć po swojemu.
– Mama
Pola Jezierska
Piszę, aby rany posypać słowami. Niech sączy się z nich tak długo się, aż zabraknie słów.
Poznanie pomnaża cierpienie”, ale chęć poznania jest większa od strachu.
Piszę aby zrozumieć – nie po to aby tłumaczyć.
Widzę, słyszę, czuję, myślę i na przemian boję się, aby znów być odważną.
Piszę, bajam i rozmyślam.
Melomanka, marzycielka, poszukiwaczka i stara dusza.
Nie polonistka, nie filolog, nie filozof.
Znowu naprzemiennie: Posiadaczka niespożytej energii miłości do ludzi i Wszechświata, aby zaraz potem wszystkiego nie znosić i złorzeczyć.
Dwubiegunowa. Wzrost: średni.
Wiek: słuszny
Oczy: szaro-niebiesko-zielone
Usposobienie: brak
Bardzo przejmujący tekst. Nie możemy się jednak winić za decyzje naszych dzieci. Dokładnie tak jak piszesz, dzieci nie będą żyć po naszemu, tak jak my nie żyliśmy tak jak chcieli tego nasi rodzice. Tak już po prostu jest.
Szczery, mocny, przejmujący tekst. Nie wiem, co więcej napisać – w ciszy go kontempluję.
Niesamowity tekst. Podziwiam Twoje podejście. Wierzę, że będzie dobrze :*