Dziewczyno wyluzuj!
Dzień Matki, Dzień Dziecka… Dwa takie pogodne, radosne, świątecznych dni. A mnie do głowy przychodzą długie, niczym bynajmniej w kalendarzu nie wyróżnione długie noce matki i dziecka. Tak, te zarwane, nieprzespane noce. Tydzień, dwa, miesiąc, rok – ile to mogło trwać? Zostały porwane wspomnienia, wybiórcze, tylko te utrwalone silnymi emocjami.
Chciałabym pamiętać momenty wszechogarniającego szczęścia, błogostanu, siebie, jako ikony macierzyństwa – z łagodnym spojrzeniem i uśmiechem madonny. Nie. Nic z tych rzeczy. Raczej mieszane uczucia, niepokój, poczucie winy. Tak, kto by przypuszczał, jak często młodym matkom towarzyszy poczucie winy. Karuzela uczuć, ale przede wszystkim biorący się z niepewności w nowej sytuacji strach, że sobie nie radzimy. Bo oczekiwaniem wszystkich jest, że poradzimy sobie perfekcyjnie z kolką, czkawką i milionem innych dobrych powodów, żeby nie spać, popłakać. Że zadbamy o zdrowy obiad (żadnych mrożonek), porządek w mieszkaniu (żadnych roztoczy) i nastrój innych domowników (żadnych fochów). A tymczasem macierzyństwo to hard core, jazda po bandzie.
Sama pamiętam, jak chlipiąc dzwoniłam do nieco bardziej doświadczonej młodej mamy i żaliłam się, ze nie jestem Supermatką. Supermatką! Nie wystarczało, że jestem matka, nie byłam super- matką. Skąd mi się to w ogóle wzięło?
To, jak wychowywano nas, czego doświadczaliśmy w dzieciństwie zapisuje się w nas, jak swego rodzaju wzorzec opieki. Tak w dorosłym życiu traktujemy nasze dzieci, ale także, tak traktujemy samych siebie. To on stoi za naszymi oczekiwaniami wobec siebie – czasami zbyt wysokimi – za niedocenianiem, zbyt krytycznym stosunkiem. Dlatego… mam trochę żal do kobiet z pokolenia moich rodziców. Tych siłaczek pracujących na słabo opłacanym etacie w przedsiębiorstwie, na drugim – zupełnie bez wynagrodzenia, w domu. Skutecznych łowców-zbieraczy potrafiących w tzw międzyczasie upolować coś w sklepie albo wystać w wielogodzinnych kolejkach. A, zapomniałam. Zapomniałam jeszcze o studiach w systemie zaocznym! Ze studiami też radziły sobie doskonale! Z robótkami ręcznymi i przeróbkami odzieży, również. Tak samo, zresztą, jak pomocą w lekcjach – z rysunkiem technicznym, pracami na plastykę i ZPT (zajęcia praktyczno-techniczne).
Mam żal. Że ogarniały. Ogarniały wszystko i jakby tego było mało – w niedzielę jeszcze piekły ciasto! Udowodniły, ze niemożliwe jest możliwe, a mnie pozostało dążyć do tego ideału podpierając się nosem ze zmęczenia. Ech, matki!
Mężczyzna – wystarczy, żeby nie był brzydszy od diabła. A kobieta? Pokażcie mi taką definicję kobiecości, w której pojawi się sowo „wystarczająco”. Wystarczy, żeby jakoś tam dbała o dom? Wystarczy, żeby nie truła? Wystarczy, żeby robiła mniej, więcej. Może wystarczy byle jak, albo, jako tako? Niestety, nie. Kobieta ma być doskonała.
Idealizacja macierzyństwa, jako bardzo silnie definiującego kobiecość, sprawia, ze na kobiety nakładanej jest ogromny ciężar, oczekiwanie sprostania wszystkim trudnościom związanym z dziećmi, prowadzeniem domu, wspieraniem partnera…
Wciąż bardzo silny jest model matki poświęcającej się – dzieciom i rodzinie, domowi. To, że poświęcenie jest jej życiowym celem było oczywiste i przetrwało w sposobie myślenia i mówienia. „Pomóż mamie i posprzątaj.” „Pomóż mamie wnieść zakupy.”„ Wyrzuć śmieci, mama nie może wszystkiego robić sama.” No pewnie, że nie może, ale skąd przekonanie, ze zakupy sprzątanie i śmieci to sprawa mamy. Tylko mamy? Czemu nie nasza wspólna, skoro chcemy wszyscy mieszkać w dobrym czystym domu i zjeść razem smaczną kolację w miłej atmosferze…
A zatem – „skąd mi się to wzięło”? Nie „mi” – całe pokolenia pracowały na utrwalenie tych przekonań, które chętnie nazwę stereotypami. I nie „się” – to się nie bierze ani samo, ani znikąd. Okrutna prawda, ale prawda – sama jestem sobie winna. Kobiety tak rzadko dają sobie prawo do robienia „po swojemu”. I, niestety, innym kobietom też. Stale porównują się do innych. Ulegają oczekiwaniom. Czyim?
Rzecz w tym, że nie zawsze kierujemy się tym, co racjonalne i świadome, w naszej psychice działają też nieświadome siły sabotujące nasze dążenie do szczęścia przez wbijanie nas w gorset stereotypów.
I co teraz? Przede wszystkim pozwólmy sobie pomóc. Partnerzy nie muszą być tylko pomocnikami w sfeminizowanym świecie opieki nad dziećmi. Niech wchodzą do niego na równych prawach. Matki nie muszą być strażnikami naszej doskonałości w prowadzeniu domu – niech naszym mottem będzie: robię to po swojemu. Albo: daje z siebie wszystko…, co uważam za stosowne. Dzieci nie muszą… Mówi się, że szczęśliwa matka, to szczęśliwe dziecko. A czasami, że brudne (po zabawie) dziecko to szczęśliwe dziecko. Niech wiec sobie będą szczęśliwe, nawet, jeśli brudne.
Co chętnie słyszę od swoich bliskich?
„Mamo wyluzuj” – to à propos obiadu z mrożonek
„Dziewczyno, wyluzuj” – to à propos roztoczy i fochów.
„Córciu, wyluzuj” – to à propos dążenia do ideału perfekcyjnej pani domu.
„Kochana, wyluzuj” – to od dziewczyny w lustrze.
I może to ostatnie jest najważniejsze, a na pewno do zastosowania od razu. Żeby czasem sobie samej z czułością „pomatkować” i dać więcej swobody.
Dziewczęta, Drogie Panie, jak to kobiety, zawsze mamy dużo do zrobienia. Ale podróż licząca tysiące mil rozpoczyna się od pojedynczego kroku – po pierwsze dajmy sobie wsparcie nawzajem, poluzujmy swoje gorsety i pozwólmy na to innym. Bo wystarczy chyba być – jak piosenka o kotku na płotku – jak w sam raz.
Agnieszka Piasecka