Podobne treści

2 komentarze

  1. Te wszystkie metody są super, pod warunkiem, że obojgu chce się coś zmienić w swoim i wspólnym życiu.

    Bo jeśli tylko jedna osoba chce, to nie wypali.

    Drugą, bardzo ważną kwestią jest to, czy ludzie są otwarci na zmiany. Bo często-gęsto chcą, żeby było lepiej, ale jednocześnie nic od siebie nie dają i nie chcą pracować nad związkiem – a to przecież jest clou sprawy.

    I jeszcze trzeci punkt – rozwój. Wszyscy grzmimy o tym, żeby zmieniać siebie tylko zapominamy o bardzo ważnej rzeczy: że zmieniając siebie i nie pracując jednocześnie nad zmianami w relacjach z innymi, w tym z partnerem, nasza wizja związku może różnić się od wizji partnera, który nie robi nic w kierunku rozwoju osobistego. Czasami jest tak, że jedna osoba nad sobą pracuje a druga nie, co w konsekwencji powoduje, że są zupełnie na innych etapach i ciężko jest im się dogadać. To dlatego zmieniając siebie, warto jednocześnie zmieniać nasze relacje z innymi tak, żebyśmy były na podobnym „poziomie” z partnerem. Bo jeśli jednej z partnerów ciągnie do góry, a drugi ciągle w dół, to nic dobrego z tego nie wyniknie.
    I ostatnie – praca nad sobą samym. Często jest tak, że nasze schedy z rodzinnego domu i nawyki powodują, że mamy problem sami z sobą i nad tym najpierw powinniśmy popracować. A dopiero potem nad związkiem.

    1. Pełna zgoda zarówno co do dwukierunkowych zmian jak i o dbałości o relacje. Ktoś kiedyś trafnie i dowcipnie to sformułował: kobieta wiąże się z mężczyzną bo ma nadzieję ze on się zmieni, meżczyzna – bo wierzy że ona zawsze będzie taka sama. A przecież wszystko się zmienia, nawet jeli sami jesteśmy mega solidnie skonstruowani i ukształtowani na tysiac procent. Jedna zmiana i cała perspektywa jest inna.

Możliwość komentowania została wyłączona.