„Nie ma granic” – wywiad z Yulią Lashchuk
Yulia Lashchuk – pochodząca z Ukrainy kulturoznawczyni, badaczka, kuratorka, artystka. W lubelskiej Galerii Labirynt przygotowała wystawę, na którą składają się rysunki wykonane przez napotkane jedenaście kobiet, nagrania ich historii mówionych oraz instalacja dźwiękowa. Projekt „Bord(h)ers” dotyczy kobiet w różnym wieku i pochodzących z różnych środowisk. Wszystkie mieszkają w Lublinie i w swoim życiu przekroczyły granice. Yulia granice postrzega w unikatowy sposób, a aby lepiej zrozumieć kobiety z którymi rozmawiała – prosiła je o rysunki ich granic. Granic czyli barier, które zostały już przekroczone lub których już nigdy przekroczyć się nie uda.
Wernisaż 8.09 o 18:00 w Galerii Labirynt.
Dorota Pawelec.: Pomówmy o Twojej drodze, która doprowadziła Cię do miejsca w którym jesteś.
Yulia Lasshchuk.: Jestem tu z powodu „Bord(h)ers, który jest interdyscyplinarnym projektem artystyczno-społecznym. Miałam miesiąc na to aby zrobić wywiady z kobietami oraz wizualizację ich granic. Nazwa projektu oddaje kobiecość tematyki oraz percepcję granicy z punktu widzenia kobiety urodzonej w społeczeństwie patriarchalnym. Każda, którą spotkałam opowiedziała mi bardzo poruszającą historię, po której nie jedna osoba by się nie podniosła. A one wszystkie mówią że będzie lepiej, że to element ich drogi. Każda z tych historii mnie zmieniła.
D.P.: Czy Twoja własna „droga” ma jakieś punkty styczne z historiami tych kobiet?
Y.L.: Mieszkam tutaj od 2 lat. Pochodzę z Ukrainy a na stałe mieszkam w Warszawie. Przyjechałam zrobić tu doktorat. Niestety nie dostałam stypendium na które tak bardzo liczyłam i mało brakowało a wróciłabym na Ukrainę. Ale stwierdziłam, że skoro już miesiąc tutaj jestem, to będę kontynuować. Postanowiłam podjąć pracę jako kelnerka, bo zawsze chciałam tego spróbować, ale przyjaciele nie pozwolili mi na to. Zaczęli mi podsyłać ciekawe zajęcia, pomysły. Takie „moje”, różne dziwne projekty, wydarzenia kulturalne, tłumaczenia, prace z imigrantami, gdzie bardziej mogłam się realizować.
Zaczęło się od biegu z Warszawy do Kijowa z okazji rocznicy Majdanu. Robiłam akcje charytatywne, pracowałam przy produkcji filmu. Potrzebowałam pieniędzy i w końcu one przyszły. To co robię jest nie dla samych pieniędzy. Zdarzało się, że miałam 10 zł na koncie do końca tygodnia a mimo wszystko nie przerażało mnie to.
D.P.: Wspomniałaś, że przyjaciele inspirowali Cię „Twoimi” projektami. Twoje, czyli jakie?
Y.L.: Mam w sobie wiele osobowości. Na przykład w Kijowie była Julia, która się zajmuje dziennikarstwem śledczym. Próbowałam, ale to nie było moje. Jest też Julia, która się zajmuje kulturą, Julia która troszczy się o imigrantów. Prawo polskie dało mi etykietkę imigrantki. Wiec się tym zajęłam. Moim tematem są też wreszcie kobiety. Jestem bardzo zanurzona w badaniach, w pisaniu, w doktoracie. Tutaj nazywa się mnie artystką, choć się nią nie czuję. Myślę, że w moim projekcie „Bord(h)ers” połączyłam wszystkie moje tożsamości.
D.P.: Skąd pomysł na połączenie historii kobiet z rysunkami?
Y.L.: Pomysł przyszedł mi w Meksyku, w domu Fridy Kahlo. Jej niesamowite prace bardzo mnie poruszyły. Wtedy zaczęłam pracować z rysunkami intencyjnymi. To sztuka bardzo naiwna, nawet śmieszna. Tam wpadłam na pomysł zwizualizowania tego, co przeżyłam. Mnie to pomogło więc wydało mi się ciekawym połączenie wywiadów z rysunkami wykonanymi przez bohaterki tych historii. Fotografia nie zawsze się uda. Pomyślałam, że kobiety, które są na tyle odważne, aby opowiedzieć mi o przekraczaniu swoich granic mogłyby to narysować. Oczywiście symbolicznie.
D.P.: Czy to się udało?
Y.L.: Tak. Nie chciałam, żeby to tak wyglądało jak wywiad. Bardziej jak rozmowa koleżeńska.
D.P.: Pomysł przyszedł od ciebie, czy z zewnątrz?
Y.L.: Pomysł był mój. Od kilku lat zajmuję się historią mówioną.
D.P.: Na ile Ty jesteś jedną z tych kobiet, bohaterek wywiadów?
Y.L.: W pewnym momencie tyle było „mojego”, że aż się bałam. Na początku było mi bardzo trudno znaleźć kobiety. Rezydencja trwała zaledwie miesiąc. I tak naprawdę przez dwa tygodnie nie mogłam znaleźć ani jednej kobiety. Miałam kontakty do ludzi, którzy się nimi zajmowali, ale bardzo trudno było mi do nich dotrzeć, bo nie tak łatwo jest mówić o sobie z samego środka. Wyłożyć wszystko co najbardziej bolesne. Pomyślałam więc, że zacznę rozmawiać z kobietami na ulicy. A przez znajomą znajomej poznałam pewną Romkę, która od razu mi powiedziała, że się zgadza, ale że nie powie wszystkiego. Nie chciała mi mówić o sobie jako o „innej” tylko jak o 100% zasymilowanej. Ostatecznie nie udzieliła mi wywiadu, co dało mi dużo do myślenia. Zrozumiałam, że trzeba odwagi, aby nie zakładać maski przy takiej rozmowie. I to właśnie takich bohaterek poszukuję.
Potem trafiłam Kamilę, Basię i Ciebie i dalej poszło już z górki. Zaczęłam robić trzy wywiady dziennie. Przeżywałam każdą historię razem z tą kobietą.
D.P.: Czy sama przekroczyłaś granicę tego projektu?
Y.L.: Mam 11 bohaterek. Każda jest bardzo silna i walczy o swoje. Te kobiety mnie zmieniły i zmieniły mój projekt. Pozytywnie oczywiście. Zrozumiałam, że życie się nie kończy kiedy masz problem. Ten problem może pomóc Ci wejść na wyższy poziom świadomości. Oczywiście nie obejdzie się bez bólu.
D.P.: Bardzo w to wchodziłaś?
Y.L.: Tak. Zaczęłam nawet pisać dziennik. Opisywałam to, co chcę zrobić i swoje przeżycia. Wchodziłam mocno w każdą historię.
D.P.: Czy masz swoją ulubioną historię?
Y.L.: Tak. Młoda dziewczyna która trafiła do szpitala onkologicznego kiedy miała 13 lat, a teraz ma 23. Ma tyle doświadczeń, co stara babcia. Jest jedną z najbardziej pozytywnych ludzi jakich w życiu spotkałam. Ma w sobie światło. Jak mówi, jest jak lampka, żarówka. Zrozumiała swoje życie i potrafi je chłonąć całą sobą.
D.P.: Człowiek sięga do swoich głębszych zasobów, kiedy zmiana zaczyna się w traumatycznym punkcie?
Y.L.: Na 10 kobiet jedna odezwała się sama i poprosiła o szczegóły. Powiedziała mi, że jest ekspertem od kryzysu. Zaszła w ciążę kiedy miała 18 lat. Skończyła szkołę i studia. A potem znowu ciąża. Nigdy nie miała wsparcia, pieniędzy, miłości. Zarabiała sprzątaniem trolejbusów. Miała bardzo trudne życie. Spotkała dużo krytyki społecznej. Chcieli ją wyrzucić ze szkoły. Dziś jest szczęśliwa i potrafi cieszyć się z każdego banału.
Powiedziała mi, że być może przeczyta to któraś z dziewcząt, które są w takim momencie życia jak ona wcześniej. Może usłyszy od niej, że będzie lepiej. To jest inspirujące.
D.P.: Podoba mi się to, że twoje kobiety nie lukrują siebie. Są takie prawdziwe.
Y.L.: Twoja historia również mnie poruszyła. Mam koleżanki, studentki, które mają dzieci i wciąż boją się wyjść z trudnych związków. Powiedziałaś o sobie: „Nie wiem czy jestem wystarczająca, aby dać coś z siebie światu.” Uwierz mi, że każda tak mówi!
D.P.: A gdzie w tym wszystkim Ty jesteś?
Y.L.: Myślałam w tym projekcie o tych granicach, które przekraczamy i o tych, których nie przekraczamy. Ale także o swoim życiu. Pamiętam rok 2011. Obudziłam się wtedy. Mieszkałam w Łucku, niewielkim mieście. W takim jak Lublin. Robiliśmy ciekawe rzeczy, byłam aktywna, a wszystko w moim życiu było poukładane. Skończyłam szkołę, studia, poszłam na doktorat. Byłam 4 lata w związku oczekiwałam, że to już tak – ten moment. Bałam się tego, ale to było takie bardzo logiczne. Nie czułam się komfortowo. Miałam wyjście: wyjść za mąż i obronić doktorat na uczelni na prowincji albo uciec.
D.P.: Postrzegasz to jako ucieczkę?
Y.L.: Uciekałam przez kilka lat. Od miejsc, od osób. Wszystko na raz się w 2011 złożyło. Wygrałam konkurs na roczny staż w Polsce. Powiedziałam, że jadę. Dostałam ultimatum, albo on, albo wyjazd. Oczywiste było to, że jadę. Spędziłam cudowny rok w Krakowie. Wróciłam do domu i wpadłam w depresję. Nie chciałam tam wracać. Pojechałam do Kijowa. Pracowałam jako dziennikarka.
D.P: Potrafisz trafić w odpowiednie miejsce.
Y.L.: Kijów to też nie było moje miejsce do końca. W 2014 roku na początku lata pojechałam na ekspedycję artystyczną po Zakarpaciu ukraińskim. Zostałam zaproszona do Gruzji, przez miesiąc jeździliśmy po wioskach, rysowaliśmy i organizowaliśmy festiwal muzyczno-edukacyjny. Tam się dowiedziałam, że proponują mi miejsce tutaj. To była mniejsza granica, ale już w końcu początek ukierunkowania.
D.P.: Jest dużo pasji i misji twoich działaniach. Skąd to się bierze?
Y.L.: Lubię to. Jeśli czegoś nie lubię, to nie potrafię tego robić. Miałam takich nauczycieli, którzy nauczyli mnie myśleć i patrzeć na świat. Byli nielubiani przez dyrekcję, przez system. Przekazali mi wiedzę i potrzebę poszukiwania. Nie potrafię nic innego. Matematyki nie lubię, ale projekty rozliczam.
D.P.: To jest super słowo: poszukiwanie. Ja się tego uczę, a ty masz to wpisane w siebie.
Y.L.: Nie mam czegoś takiego jak wielki cel. Nie myślę, aby „tam” dojść. Podoba mi się sam proces i potrafię zachwycać się każdym jego krokiem.
D.P.: Większość ma tak, że coś chce natychmiast dla samego celu.
Y.L.: Moi rodzice są bardzo fajni. Ale mają taki podział na pracę kobiet i pracę mężczyzn. Na przykład tata pyta: gdzie jest mój obiad? Jak miałam 15 lat to zaczęłam czytać o emancypacji i zaczęłam pytać: dlaczego sam sobie tej herbatki nie zrobisz? I od razu słyszałam: jak tak mogę pytać, przecież jestem kobietą. Nie chciałam też wyjść za mąż, tylko dlatego, że tak trzeba.
D.P.: Mówiłaś o tym, że uciekałaś. Czy teraz masz to spełnienie?
Y.L.: Tak. Teraz znalazłam siebie. Jestem w takim związku, gdzie jesteśmy partnerami. Mam wsparcie, czuję się komfortowo. Słyszę od niego: „ rób to, jeśli jest to dla ciebie ważne” .
D.P: Kiedyś usłyszałam, że w kobiecie która jest świadoma, wszystko szuka spełnienia. W każdej dziedzinie to się da połączyć.
Y.L.: Tak jest. Teraz nieustannie dostaję propozycje pracy. Wszystko się układa. Ale zawsze mam pewien kompleks, z tyłu głowy. Dlaczego ja?
D.P.: Jeszcze nie dowierzasz, że wszystko tak dobrze się układa?
Y.L.: Dążę do perfekcyjności.
D.P.: Znam osoby, które nie wystartują dopóki nie osiągną jakiegoś levelu. Mam inspirację do tekstu – „ciągle jestem w poczekalni”. Muszę schudnąć, muszę pójść na szkolenie, muszę znaleźć księcia z bajki i dopiero wtedy się zacznie się to wielkie SZCZĘŚCIE. A ta Twoja droga sama w sobie jest tym szczęściem.
Jak rozumiesz swoje granice?
Y.L.: Dla mnie to jest zawsze „do” i „po”.
D.P: Droga?
Y.L.: Nie. Narysowałabym to jako kropkę. Jest kreska do kropki i po kropce. Ktoś wali w tą kropkę głową jak w szklane drzwi, a ktoś inny je po prostu otwiera. Tak to sobie wizualizuję.
D.P.: To mi się kojarzy się z tym, że granica musi być na tyle płynna, że powinna być murem.
J.Y.: Dla mnie osobiście granica jest też ta fizyczna. Kraj – kraj. Jestem blisko domu, ale granica sprawia, że nie mogę spotkać się ze swoimi najbliższymi. Na przykład moja mama nie może do mnie przyjechać jak jestem chora, bo musi mieć wizę.
W mojej głowie nie ma granic państwowych, nie ma nawet kulturowych. Granice w ogóle są w głowach. Gdybym mogła zrobiłabym raj na ziemi, bez granic. Wszyscy byliby równi. A w świecie w którym żyję ludzie mają różne warunki na starcie.
D.P.: Ten z gorszymi warunkami więcej się nauczy.
Y.L.: Tak. Urodziłam się na Ukrainie i kiedyś pomyślałam: „dlaczego nie w Niemczech?” Ale potem uzmysłowiłam sobie, że ktoś inny urodził się w Afryce, gdzie jest wojna i głód. Doceniam to co mam. Na przykład gorącą wodę w mieszkaniu.
D.P.: Sama początkowo szukałam bohaterek do swoich wywiadów, które odnoszą spektakularne sukcesy. Dzisiaj wiem, że prawdziwym sukcesem jest życie w prawdzie i blisko siebie. Dziękuję za inspirację i rozmowę.
Y.L.: Dziękuję.
Rozmawiała Dorota Pawelec
Nie znam tej Pani, ale wydaje się być ciekawą osobą. Dobry wywiad. Pozdrawiam.
Bardzo podoba mi się wywiad i mimo, iż nie znałam tej Pani wcześniej zainteresowała mnie jej twórczość 🙂
cudowny wywiad 🙂 dwie piękne i mądre bohaterki wywiadu 🙂