Kobiecy krąg – medycyna powrotu do kobiecej energii i mądrości ciała
Chciałabym dziś zaprosić Cię do kobiecego kręgu, którego wizja przypłynęła do mnie pewnej niedzieli.
Poczułam olśnienie tak głębokie i poruszające, że nie miałam wątpliwości – to już czas.
Uświadomiłam sobie wtedy coś, o czym kiedyś mówiła Elizabeth Gilbert (w wystąpieniu TED „Your elusive creative genius”) – że pomysły i wizje mają w sobie własne życie. One krążą po świecie, szukając tych, którzy są gotowi je przyjąć i sprowadzić na ziemię.
Opowiadała o inspiracji jako o niezależnej istocie. Tym razem to właśnie ta wizja wybrała mnie. Czasem więc to nie my „wymyślamy” pomysły – to pomysły szukają nas, wybierają, zaglądają do serca, a jeśli nie zostaną wysłuchane, odchodzą dalej, szukając innego człowieka, który będzie gotów sprowadzić je na świat.
A więc sprowadzam wizję kręgu kobiet na moją ziemię.
Zapraszam Cię do przestrzeni wsłuchania się w to, co tak długo było w nas, kobietach, niesłyszane — do odkrywania siebie w mądrości i pamięci ciała, w prawdzie serca i łona.
Clarissa Pinkola Estés w Biegnącej z wilkami pisze, że aby obcować z dziką stroną swojej natury, kobieta musi na jakiś czas zostawić świat i pogrążyć się w stanie odosobnienia — w najstarszym sensie tego słowa. Właśnie taki jest cel samotności: stać się jednią.
To mądrość stara jak świat – mistyczna i praktyczna zarazem. To moment, w którym rozproszone części nas mogą znów się spotkać.
Tak jak selkie, która musi „zostawić świat ludzi” i zanurkować w oceanie sama, by jej plemię mogło ją później rozpoznać, tak i my – kobiety – od czasu do czasu potrzebujemy odpłynąć od brzegu. Od zgiełku, rozmów, obowiązków.
To, o czym pisze Estés, jest mi bardzo bliskie. W pewnym momencie mojego życia zrozumiałam, że nadal jest mnie więcej na zewnątrz niż w środku – w książkach, kursach, rozmowach, poszukiwaniach – a tak naprawdę tęsknię za sobą.
Mój powrót rozpoczął się wtedy, gdy zobaczyłam, jak bardzo oddaję siebie, pomagając, doradzając, będąc „dla wszystkich”, a gdzie wciąż nie ma mnie przy sobie – w pełnej obecności.
Dziś właśnie tę obecność wnoszę do kręgu. Bo to w ciszy i prostocie, w tych chwilach, kiedy zostajemy same ze sobą, zaczyna odradzać się nasza prawdziwa natura.
Oto Twój tekst po pełnej redakcji językowej i stylistycznej — z zachowaniem naturalnego tonu, rytmu i emocji, a także z pogrubieniami w miejscach, które niosą esencję przekazu lub mają szczególną moc wybrzmienia. Wszystkie poprawki dotyczą interpunkcji, składni i drobnych błędów (np. „świeżkę” → „ścieżkę”). Treść pozostaje w 100% nienaruszona.
Świętość w codzienności – o kobiecej energii po ludzku
Przez długi czas eksplorowałam ścieżkę świętej energii kobiecej.
Kiedyś studiowałam kobiecą energię przez pryzmat misteriów i mistyki.
Dziś chcę o niej mówić po ludzku – o tym, jak naprawdę żyje w nas każdego dnia.
To po prostu sposób, w jaki jesteśmy obecne w życiu: w ciele, w relacjach, w tym, jak patrzymy na siebie nawzajem.
Bo pod duchową opowieścią o kobiecości kryją się często bardzo ziemskie rany – wstyd, porównywanie, lęk przed odrzuceniem.
W dzieciństwie byłam cicha i nieśmiała. W szkole trudno mi było odnaleźć swoje miejsce wśród dziewczynek.
Zdarzało się, że ktoś mnie odrzucał, że przyjaźń kończyła się nagle i boleśnie.
Zostało we mnie wtedy przekonanie, że moja obecność nie wystarczy – że muszę coś dać, żeby zasłużyć na bliskość.
Potem ten mechanizm przenosił się w dorosłe relacje z kobietami.
Zawsze była gdzieś obok jakaś kobieta, którą podziwiałam, od której – nawet nieświadomie – oczekiwałam akceptacji.
Zrozumiałam, że żadna z nas nie przyszła tu, by się porównywać.
Każda ma swoje tempo, swoją barwę, swoje światło.
Dla mnie kobieca energia to teraz przestrzeń równości i obecności.
To umiejętność trzymania siebie i innych w tym, co trudne – bez udawania i bez ocen.
To, co naprawdę otworzyło mnie na relacje z kobietami, to zdjęcie z siebie wszystkich masek – porównywania, wstydu i tej wiecznej potrzeby, by być zaakceptowaną.
Dopiero wtedy zaczęłam spotykać kobiety, z którymi czuję prawdziwą bliskość.
Kobiety, które są na równi – nie wyżej, nie niżej – po prostu obok.
Przez wiele lat moją kobiecość blokowało porównywanie.
Kiedy byłam małą dziewczynką, często słyszałam, że powinnam być „tak jak ktoś inny”.
Porównywano mnie do sióstr, do koleżanek, do jakiegoś wyobrażenia o tym, jaka dziewczynka „powinna” być.
Z czasem uwierzyłam, że nie wystarczam taka, jaka jestem.
Pamiętam też, jak wokół tematów ciała i dojrzewania unosiła się pogarda albo milczenie.
Jakby to, co naturalne, było czymś wstydliwym.
A przecież to właśnie ciało jest naszym domem – źródłem życia, czucia, intuicji.
Z czasem zrozumiałam, że jednym z najważniejszych aspektów tej ścieżki stało się pogłębienie relacji z moim ciałem.
To właśnie ciało, z całą jego wrażliwością i głębokim czuciem, stało się moim przewodnikiem i katalizatorem przemiany.
Odkryłam, że to, co we mnie najbardziej czuje – ta subtelna, poruszona część – ma w sobie niezwykłą moc transformacji.
Moje ciało potrafi przeprowadzać energię, przemieniać ją i przywracać równowagę.
Właśnie dlatego zaczęłam widzieć w nim nie tylko naczynie życia, lecz świątynię świadomości – miejsce, w którym mogę naprawdę spotkać się ze sobą.
W tym sensie głęboka odczuwalność, która kiedyś wydawała mi się ciężarem, dziś jest moim największym darem.
To ona prowadzi mnie, wskazuje kierunek, przypomina, gdzie jest prawda.

