Medytacja na ciemną noc duszy -1 warstwa głębiej
Medytacja na ciemną noc duszy jest czymś więcej niż tylko chwilą zatrzymania. To kwantowa sesja uzdrawiająca, przygotowana na czas przejścia.
Za każdym razem, gdy rozpuszczasz iluzję, zdejmujesz z siebie kolejną warstwę ochronną -odsłaniasz nową–starą część siebie.
Mówię: nową–starą, bo ta część istniała zanim nauczyłaś/eś się chować, dopasowywać, zanim strach zaczął kierować Twoimi wyborami. To Twoja pierwotna prawda. I choć później, w imię przetrwania, ukryłaś/eś ją pod warstwami lęku, dostosowania, zapomnienia – ona nigdy nie zniknęła. Teraz, kiedy ją odsłaniasz, możesz czuć, że to coś zupełnie świeżego… ale w sercu rozpoznajesz znajomą wibrację. To dar Twojej Duszy, odzyskany. To z tego daru rodzi niebo na ziemi.
Medytacja na ciemną noc duszy- uzdrawianie, które działa głębiej
Długo szukałam słów, by opisać to miejsce, do którego prowadzi ta medytacja. Nazwałam je w sobie „domem duszy” – pierwotnym miejscem, z którego pochodzimy, zanim jeszcze poznaliśmy rozdzielenie, ból, ego czy manipulację.
To przestrzeń w nas, gdzie nie ma masek, nie ma filtrów, nie ma potrzeby udawania czegokolwiek. Jest tylko prawda – czysta, krystaliczna, niewinna.
Prawda wypływająca z serca tak naturalnie, jak oddech dziecka.
Ta medytacja powstała jako odpowiedź na mój własny proces przechodzenia przez to, co niektórzy nazywają „ciemną nocą duszy”.
Dla mnie był to moment śmierci starej tożsamości.
To były przekonania, opakowane w maski, warstwy „ochronne”. Odpadały jedna po drugiej, zostawiając mnie w chaosie, który okazał się bramą do nowego talentu.
Zrozumiałam, że w momentach największego bólu – gdy nie uciekasz, lecz zostajesz przy sobie i naprawdę obdarzasz się miłością – właśnie wtedy rodzi się geniusz.
Powróć do siebie.
Do tego, co pierwotne, czyste i prawdziwe.
Dlaczego stworzyłam tę medytację i jak może Ci pomóc
Podzielę się z Tobą tym, o czym był mój proces.
Medytacja na ciemną noc duszy, którą Ci udostępniam, nie pojawiła się na początku tej podróży. Ona przyszła na samym końcu – jako ostatni etap przejścia. I był to moment najbardziej bolesny. Dotarłam wtedy do granicy, którą mogę nazwać bólem istnienia, spowodowanym tym wszystkim, w co wierzyłam, a co nie było prawdą o mnie.
Wydawało mi się, że jestem już bardzo oświecona 😉
Ale iluzje są jak sieć – nakładają się warstwami.
Każda kolejna warstwa przykrywa tę wcześniejszą.
Czasem dopiero ta ostatnia odsłania pierwszą – najgłębszą, pierwotną ranę.
To właśnie tam prowadziła mnie ciemna noc duszy – do samego rdzenia.
W tym procesie najważniejsza jest intencja, z jaką chcesz przejść przez ciemność.
Czy podejmujesz ten krok tylko po to, by „odhaczyć” etap, jakoś przez niego przebrnąć i jak najszybciej wrócić do znanej normalności?
Czy może dlatego, że naprawdę pragniesz sięgnąć po życie, które jest prawdziwe, piękne i godne – takie, które rodzi się z głębi Twojego serca?
Ta intencja zmienia wszystko.
Bo kiedy wchodzimy w ten proces z miłością, a nie z potrzebą „naprawiania siebie” – zaczynają się otwierać drzwi.
To wymaga obecności.
Tego, by naprawdę być przy sobie, gdy boli.
By nie chcieć tylko „tabletki na ból”, ale zanurzyć się w tę ranę jak kochający rodzic – z czułością, ze zrozumieniem, bez presji.
Po tej wewnętrznej podróży, jaką była medytacja, poczułam ulgę – jakby coś się rozluźniło, jakby otworzyło się we mnie więcej przestrzeni.
Ale już następnego dnia zaczęły wypływać na powierzchnię emocje, obrazy i zapętlenia – nie dlatego, że coś poszło nie tak, ale dlatego, że program, który się rozpuszczał, dotarł do swojego apogeum.
Zawsze, gdy wychodzimy z jakiegoś gęsto zakorzenionego schematu, energia, która go utrzymywała, potrafi się jeszcze przez chwilę wzmóc – jak fala, która osiąga kulminację tuż przed tym, jak opadnie.
To wtedy czujemy ją najmocniej. To wtedy ważne jest, by nie uciekać, nie wciągać się w stare historie, ale głęboko oddychać światłem do tej części siebie, która była dotąd uwięziona w tym wzorcu.
Uwalnianie nie kończy się na samej medytacji. Proces trwa dalej – w codziennych sytuacjach, które dotykają naszych ran. W tych momentach integracja oznacza nie tyle działanie, co bycie – obecność przy sobie, przy tym, co jeszcze się oczyszcza. Miłość nie zawsze objawia się spektakularnie. Czasem jest nią po prostu łagodne uznanie: „Widę cię. Jestem z tobą.”
Pamiętam szczególnie jeden moment – moment kulminacyjny, w którym miałam wszystkiego serdecznie dosyć. Czułam, że nie mam już siły, by dalej iść. Nie chcę używać wielkich słów, ale naprawdę straciłam ochotę na życie. I nie było wtedy przy mnie fizycznie nikogo, kto mógłby mi w tej drodze towarzyszyć. Tak się złożyło, że byłam zupełnie sama. I właśnie w tym miejscu – z tej samotności – podjęłam decyzję, że sięgnę po wszystko, co mam.
Zebrałam wszystkie moje talenty, całą wiedzę, wszystko, czego nauczyłam się przez lata – o uzdrawianiu, o energii, o obecności. Wszystko, co kiedykolwiek było mi dostępne, wszystko, co mogło mi pomóc – i właśnie to zadziałało.
Zeszłam głęboko, Zanurzyłam się w ciemność. Złapałam rękę, która wyciągała się z mojego własnego cienia — rękę, która próbowała mnie wciągnąć do środka.
I wiesz, co się wtedy dzieje? Wygląda to na mało produktywny czas, jakby nic się nie działo – ale dzieje się wszystko. To tak, jakbyś schowała się w szafce z fermentującą miksturą – otulona ciepłem, a jednocześnie gnijąca od środka. Coś się rozpuszcza. Wszystko, co było nietrwałe, nieprawdziwe, uczy się odchodzić. To boli. Ale potem… Potem przychodzi coś pięknego. Tęczowa poświata duszy. Iskra, że oto jesteś gotów/gotowa urodzić się na nowo.
I dopiero wtedy możesz wejść w nową formę — jak złote światło skupione w centrum serca. To jest żywa alchemia życia. Nie teoria. Nie nauka. Nie system. To coś, przez co przechodzi się ciałem – modlitwą bez słów. Drżeniem. Oddychaniem przez własne warstwy. Aż do tego miejsca, w którym już nic nie trzeba. Bo po prostu jesteś.
Alchemia przemiany – iluzje i maski rozpuszczają się w samotności
Iluzja, która się we mnie ujawniła, przez długi czas pozostawała ukryta pod warstwami innych przekonań – a przede wszystkim pod warstwami głębokich, wielokrotnych zranień, nałożonych na siebie jak powłoki.
Mój program nazwałam: iluzją oświeconego przewodnika.
Moją największą iluzją – tą, która była przykryta wszystkimi innymi – było przekonanie, że skoro wiem tak dużo, skoro widzę tak głęboko, skoro prowadzę innych… nie mam już prawa się zagubić. Że nie mogę się potknąć, zawahać, usiąść na ziemi i płakać.
To nie wiedza mnie uratowała, tylko to, że jestem autentyczna.
Prawdziwa duchowość nie przykrywa prawdy maską doskonałości. Prawdziwa duchowość nie jest o doskonałości. Jest o umiejętności łączenia nieba i ziemi w sercu.
Z ciemności wyłania się dar – nowy aspekt Twojej Duszy
Jest jeszcze coś bardzo ważnego, co chcę powiedzieć o tej medytacji. Nie dotyczy ona tylko tego, co umiera. To również akt kreacji. W trakcie tej wewnętrznej podróży może pojawić się nowy dar – bo właśnie w tej alchemicznej miksturze życia i śmierci, w przestrzeni śmierci i zmartwychwstania, rodzi się coś nowego.
W moim przypadku objawił się symbol. Zobaczyłam egipską koronę. Dla mnie to osobisty, wielowymiarowy znak – symbol, który pamiętam z innych wcieleń. To znak moich duchowych darów. Symbol odrodzenia daru, który kiedyś posiadałam, a który – na skutek zranienia i niezrozumienia – utraciłam. Teraz wraca. W nowej formie. Z nową świadomością.
Jest to dar głosu. Dar śpiewu. Dar wibracji dźwiękiem.
Od tamtej chwili śpiewam codziennie. Mój głos stał się bramą, językiem Duszy. Wplatam go w medytacje, ale to coś więcej niż tylko dźwięk. To narzędzie komunikacji duchowej — z moją Duszą, z Wszechświatem, z innymi duszami. Dźwięk stał się moim kodem światła. Moim sposobem uzdrawiania, łączenia, przypominania sobie prawdy.
I wierzę, że Ty również masz w sobie dar, który czeka, by się objawić. Może nie będzie to śpiew. Może to będzie inny symbol, inne poruszenie. Ale to, co odchodzi, robi miejsce temu, co prawdziwe — nowej jakości, nowemu językowi Twojej Duszy.
Jeśli po tej aktywacji poczujesz, że coś się w Tobie rodzi — daj mi znać. Z ogromną radością przeczytam, co się w Tobie wyłoniło. Możesz skorzystać z formularza kontaktowego na mojej stronie:
Jestem tu, by świadkować Twojej drodze — jeśli tylko zechcesz się nią podzielić.
Otwórz się bez oczekiwań. Zaufaj. Powtórzę to jeszcze raz, bo to dla mnie bardzo ważne: ta medytacja, ta aktywacja — niesie w sobie potencjalność narodzin nowej jakości. Ale tylko wtedy, gdy się na to naprawdę otworzysz. Nie poprzez oczekiwanie. Nie poprzez presję, że coś musi się wydarzyć.
Największe przeskoki kwantowe, największe uświadomienia, przychodzą do mnie w ciszy intencji. Nie wtedy, gdy chcę efektów. Ale wtedy, gdy po prostu jestem. Gdy naprawdę wchodzę w to głęboko, z miłością, z ciekawością. Bez wymagań.
Czasem to, co się wydarza, nie ma nic wspólnego z naszymi wyobrażeniami. Bo Dusza wie. Nadświadomość widzi szerzej. Ona nie działa według naszych scenariuszy, tylko według naszego najwyższego dobra — nawet jeśli jeszcze nie potrafimy go nazwać.
To, co może do Ciebie przyjść, to nie „efekt”. To nie nagroda. To kawałek Twojej pełni. Kolejny puzzel Twojej duchowej tożsamości. Cegiełka w Twojej mistrzowskiej drodze. Światło, które zawsze było w Tobie — i które teraz może rozbłysnąć pełniej.
Wejdź w tę aktywację jak w święty rytuał. Z szacunkiem do siebie. Z uważnością. Z otwartością. I pozwól, by Twoje własne światło zaprowadziło Cię do prawdy.
Jeszcze jedno…
Odepnij pasy
Pozwól, by Twoja stara tożsamość się rozpadła.
Nie trzymaj jej z lęku, nawet jeśli to jedyne, co znałasz
Ona już spełniła swoją rolę.
A pod jej powierzchnią — już prześwituje nowa rzeczywistość.
Twoja.
Prawdziwa.
Piękna.
Na teraz – tyle. Reszta wydarzy się w Tobie.
Jeśli ten temat medytacji na ciemną noc duszy, nadal z Tobą rezonuje, zapraszam Cię również do wysłuchania mojego podcastu
