Jestem swatką. Lubię łączyć ludzi. Hobby takie. Nikt mi za to nie płaci, a wdzięczność też rzadko się pojawia. Robię to raczej z miejsca awanturniczo- poznawczego i przede wszystkim dla siebie, ale też z miejsca, w którym głęboko współodczuwam osamotnienie, tęsknotę, zagubienie.
Nie należę do osób, które czekają na księcia z koniem, drugą połówkę, czy bliźniaczy płomień. Jednym słowem nie czekam aż coś się wydarzy tylko stwarzam możliwości żeby się wydarzyło. A możliwości jest wiele, nawet teraz w czasach fizycznej izolacji. Bo i teraz mamy szansę przeżyć romans stulecia, a nawet głęboko pokochać.
Mamy internet, portale randkowe, media społecznościowe, grupy, kręgi, onlinowe kawiarenki. Kto szuka na pewno znajdzie. Pod jednym wszakże warunkiem. Nie można porównywać miłości wirtualnej do tej ze świata materii. To znaczy można, ale bez oczekiwań, że będą takie same. Bo nie są!
Jedna nie jest gorsza od drugiej, są po prostu inne i oferują inne możliwości i doznania. Ale cofnijmy się na chwilę do czasów bez internetu. Pamiętacie listy? Pisane odręcznie, wielostronicowe, pachnące listy, na które czekało się z bijącym sercem każdego dnia. I rozmowy telefoniczne wielogodzinne i to co pomiędzy nimi, czyli czas. Czas, w którym stwarzaliśmy rzeczywistość fantastyczno- romantyczną.
Czasem stwarzaliśmy ją razem, ale najczęściej osobno, każdy swoją. Możliwości weryfikacji naszych fantazji były ograniczone i często upływały tygodnie zanim kolejny list rozwiewał nasze nadzieje lub podsycał wyobraźnię. Tak było kiedyś, teraz mamy internet i możemy się poznawać długo zanim lub jeśli w ogóle spotkamy się w świecie materii.
Ja doceniłam świat wirtualny jedenaście lat temu kiedy założyłam sobie profil na Facebooku. Później odkryłam serwisy randkowe i dzięki tym prostym narzędziom spotkałam przyjaźnie i miłości życia. Moja najbliższa przyjaciółka mieszka daleko ode mnie. Piszemy do siebie prawie codziennie. Rozumiemy się i kochamy w pół słowa i głęboko.
Towarzyszymy sobie w przeróżnych chwilach już od ponad 9 lat i nigdy nie spotkałyśmy się w materialnej rzeczywistości. I pomimo to (albo właśnie dlatego) Jej obecność dla mnie jest bezcenna i nie do zastąpienia. Czy brakuje mi wspólnego wyjścia na kawę czy spacer, wzajemnego pilnowania dzieci czy przytulenia? Tak, czasem.
Ale między innymi ta właśnie przyjaźń niezwykła nauczyła mnie widzenia i doceniania tego, co jest, a nie tego co mogłoby być gdyby… Bo tak naprawdę to nas najbardziej ogranicza, pomysł że rzeczy mają być inne niż są. Czyli nie pokocham, albo się nie zaprzyjaźnię, bo za daleko nam do siebie geograficznie, bo możemy się nigdy fizycznie nie dotknąć. I że brak tej fizyczności umniejsza, a nawet całkiem dewaluuje relację.