Za czym ta kolejka?
Rozmowa Doroty Pawelec z Hanką Bondarenko na temat presji „bycia kimś” i drogi do wolności bycia sobą. Hanka jest poetką, aktorką, reżyserką. Jako dojrzała kobieta postanowiła wejść na drogę serca i spełnić swoje marzenia o aktorstwie i reżyserii. Dzięki temu możemy ją oglądać na deskach teatrów i domów kultury w poruszającym, autorskim monodramie.
Dorota: Szukamy dobrych szkół, wymagających nauczycieli, żeby cisnęli nasze dzieci, żeby pomogli im startować we wszystkich konkursach, walczyć o każdy tytuł… Może gdzieś się wybiją? Może ktoś ich zauważy?
Hanka: Może zajdą wysoko na jakiejś tam liście (nie wiadomo jeszcze jakiej?).
D: Myślisz, że taka presja sukcesu, to bardziej obciążenie dla młodych ludzi?
H: Myślę, że każda presja obciąża i zabiera radość… A w moim przypadku spowodowała zgubienie siebie, jako artystki. Presja nauki przedmiotów szkolnych jako najwyższego dobra sprawiła, że uwierzyłam, że kreatywność i tworzenie to tylko zabawa, z której muszę, jak najszybciej, wyrosnąć, a prawdziwe życie to piątki z matematyki i polskiego.
D: Czułaś na sobie presję, by być wzorową uczennicą?
H: Moje cudowne lata szczenięce przypadają na końcówkę lat 70. i początek 80. Brakowało wtedy prawie wszystkiego. Myślę tu o ladach sklepowych. Chociaż nas, dzieci to niewiele wtedy zajmowało. Jakiś lizak, czy mamine ciasto zawsze się znalazło.
Pamiętam pewne zabawne zdarzenie z tamtego czasu. Utworzyła się długa kolejka przed sklepem, podeszła kobieta i zapytała: Za czym ta kolejka? A jakiś szczerze oburzony kolejkowicz odpowiedział: A co pani taka ciekawa? Niech pani staje za nami, to się pani dowie. Oczywiście dla pewnej części kolejkowiczów, to, co „rzucili” w sklepie okazało się z pewnością ważne i bardzo potrzebne.
Podobnie jest ze szkolnymi przedmiotami. Dla niektórych to właśnie matematyka czy historia okaże się ich żywą pasją… Ale co z resztą, tymi, których serce i pasja były gdzie indziej…
Kiedy miałam niespełna sześć lat, po raz pierwszy spróbowano uczynić ze mnie przodownika pracy. Wprawdzie obowiązkiem szkolnym miałam zostać objęta dopiero za rok, jednak mój tato uznał, że udamy się do poradni pedagogicznej po orzeczenie o moich nadzwyczaj wyprzedzających epokę chęciach do nauki.
A socjalizm ochoczo nawoływał do przekraczania norm. Przodownicy ze wszystkich zakątków wiosek i miast łączyli się, by bić rekordy, jak na wielkich igrzyskach olimpijskich. Radio i gazety szalały: sto pięćdziesiąt procent normy, dwieście procent normy, trzysta procent normy. Niestety duch czasu nie zdołał natchnąć mnie swoimi szczytnymi ideami.
I kiedy poważna pani pedagog zadała mi kluczowe pytanie: „Czy wolisz bawić się w to, co sama wymyślisz, czy rysować zadane przez panią, o takie, piękne szlaczki?”.
O zgrozo, odpowiedziałam, że wolę rysować to, co chcę. Moja odpowiedź rozczarowała panią pedagog. Była to, według niej, zła wróżba na przyszłość i tak oto otrzymałam pierwszą szkolną etykietkę: „niezdolna do podjęcia obowiązku szkolnego”. Wróciłam do domu, żeby dojrzewać… Tyle że moje dojrzewanie miało polegać na równaniu do wymyślonego przez kogoś programu. A ja czułam się jednostką… ale niestety już niedługo, bo w końcu sama uwierzyłam na słowo honoru pedagogom, że jestem leniem patentowanym. Cóż, przyznaję, nie zajmowały mnie ułamki, przerażały opisy wojny w podręczniku do historii… wolałam patrzeć za okno, niż na szkolną tablicę, wymyślam głupie piosenki, żeby zapamiętać mądre regułki z fizyki… itp. itd.
Zaczęłam więc trudny okres dojrzewania do ideału, który ktoś dla mnie wymyślił i nawet zadał sobie trud, żeby go rozpisać na długie i nudne miesiące oraz lata…
Ale chociaż wiele, wiele razy próbowałam naprawić swoje błędne nastawienie do edukacji i szczerze znienawidzić układanie głupich historii, wierszyków i zawsze odrabiać to, co zadane, zamiast biec za tym, co mi w duszy grało, to z czasem zaczęłam się obawiać, że (parafrazując słowa popularnego wówczas hymnu) mój bój ze sobą nigdy nie będzie ostatni, a mój trud zmiany siebie w przykładnego obywatela nie skończy się już nigdy…
Miałam przynajmniej poczucie humoru, złote loczki, i dobrze grałam w gumę… Próbowałam znaleźć jaśniejsze strony swojej sytuacji, nie chcąc popaść w apatię, chorobę nerwową czy nabawić się wrzodów żołądka. Niestety, mój chory duch nie ostał się długo w zdrowym ciele… Zaczęło się od stawów, przeciążonych wiecznym nic nie robieniem, a skończyłoby zapewne cholerą (na którą, o dziwo, zmarł pracowity Hegel). Bo już zapomniałam, co chcę robić… a to, co powinnam, bo tak przewidywała norma, męczyło mnie tak dotkliwie, nudziło tak boleśnie, że marzyłam, żeby zostać emerytem albo przynajmniej rencistą.
Niestety byłam młoda, silna, i jeszcze nie tak schorowana, jakby wskazywała na to moja umęczona, byciem względnie dobrą uczennicą, dusza. I mimo wielkiego wysiłku, który wkładałam w walkę ze swoimi pragnieniami, zaczęłam wierzyć, że ludzie dzielą się na pracowitych i leniwych. I że ja, raczej, w tej drugiej „partii” dokonam swego żywota.
D: Dziś znam cię jako osobę tryskającą energią i spełniającą swoje marzenia. Co Ci pomogło dotrzeć do swoich prawdziwych pragnień i zacząć je spełniać? I czy był to długi proces, czy może jakiś jeden błysk świadomości?
H: Być może, gdyby moi rodzice oraz ciało pedagogiczne stosowali wobec mnie bardziej radykalne środki wychowawcze, bez zbędnych dyskusji zachwycałabym się tym, co mnie nie zachwycało, i w końcu wyszła na ludzi… Jednakże pozbawiona owej jedynej motywacji pozostawałam dość długo w otchłani braku zainteresowania wszystkim, co inni uważali za jedynie zainteresowania godne.
Na szczęście, w ostatecznym przekonaniu, że jestem w sposób trwały gorsza od tych lepszych, przeszkodziła mi lektura książki „Nowa Summerhill”. Jej autor, Alexander Sutherland Neill, dowodził, że to, co nazywamy lenistwem, po prostu nie istnieje. Jest zazwyczaj brakiem zainteresowania albo zdrowia. A więc byłam na tropie. Neill był założycielem „szkoły marzeń” (to moja osobista nazwa), w której uczniowie uczestniczyli w zajęciach na zasadzie dobrowolności. Przez cały Boży dzień mogli robić to, na co mieli ochotę, pod warunkiem że nie szkodzili innym.
W dodatku, z jego obserwacji wynikało, że średnio po pół roku buntowniczego nic nierobienia dzieci zaczynały odkrywać swoje pasje i dobrze się bawić, co według niego wróżyło powodzenie na przyszłość. Nie zachwycać się, kiedy coś nie zachwyca, i robić tylko to, co dyktuje serce — to było moim największym marzeniem…
D: A ile miałaś lat, kiedy trafiłaś na książkę o założycielu Summerhill?
H: Niestety, mój czas chmurny i durny odszedł był już bezpowrotnie, i musiałam dobrze dobierać farbę do włosów, jeżeli chciałam przypomnieć sobie swoje złote niegdyś loczki… Tylko mój brak zainteresowania czymkolwiek pozostawał wciąż niewzruszony i nienaruszony jak za dawnych czasów…
„Dlaczego nie trafiłam na tę książkę wcześniej? Dlaczego nikt z moich bliskich nie słyszał o tej najwspanialszej na świecie szkole? A teraz jestem już za stara na edukację i bez zbędnych dyskusji muszę wziąć się do jakiejś roboty, żeby przeżyć. Podobne monologi nawiedzały mnie co ranek, niczym słynne być albo nie być Hamleta. Jednak któregoś dnia przyszło olśnienie: „Przecież nasz blok socjalistyczny się zawalił… Jesteśmy wolni…”
Nikt już nikogo nie przymusza do pracy, nie legitymuje, nie przezywa niebieskim ptakiem… Nawet więcej, musimy być wolni, w tej kwestii nikt się nie pyta o zdanie, jest demokracja, kapitalizm… i nawet bezrobocie. Zapisałam się więc jako wolna jednostka do „szkoły marzeń”, którą sama założyłam… Moje przyzwolenie na lenistwo początkowo wprawdzie go nie zmniejszyło, ale teraz mogłam leniuchować otwarcie, w zgodzie ze szkolnym regulaminem i przede wszystkim bez poczucia winy. Pracowałam bardzo mało, po to, tylko żeby móc włożyć coś do garnka. Więc miałam czas na nic nierobienie i w dodatku nic do stracenia. Po pół roku okazało się, że potrzebuję więcej takiego czasu niż przeciętny dziesięciolatek ze szkoły Neilla na otrząśnięcie się ze społeczno-politycznych przymusów. Jednak nie zginęłam z głodu, eksperyment się powiódł, i po latach okropnego nieróbstwa zaczęłam erę zajmujących zabaw.
D: I to po tym eksperymencie poszłaś do szkoły aktorskiej?
H: To był proces… powoli zaczynałam przypominać sobie, że kiedyś kochałam opowiadać historie i że już w szkole podstawowej pisałam wiersze i piosenki o nauczycielach… ba, że już w przedszkolu śpiewałam własne utwory, a zamiast w doktora, bawiłam się w reżysera. Zupełnie zapomniałam o tym wszystkim, jakbym na wiele lat wyparła ze swojego życia, to co kiedyś kochałam, i o czym wciąż słyszałam, że jest nieważne … Pamiętam, jak już po studiach myślałam, że nie mam żadnych zainteresowań, pasji, niczego nie umiem…
A tu nagle taka niespodzianka, odkryłam, że wprawdzie dalej nie znam ułamków, ale jestem poetką, aktorką i reżyserką… I nareszcie coś mnie cieszy, czegoś pragnę. Hurra! Mogłam jawnie i bez obaw oddać się swojej życiowej pasji… I choć zaczęłam wkładać w nią nie mało wysiłku, czasu i zaangażowania (a przecież to nazywamy pracą) o dziwo, czułam przypływ energii i radości. I tak wróciłam do siebie i zaczęłam poważnie traktować każde swoje marzenia. Rzeczywiście pierwszym była szkoła aktorska.
Ale potem zaczęły pojawiać się kolejne, przyznałam się do swoich wierszy, piosenek, do swoich dramatów, do reżyserii… Jestem ogromnie wdzięczna Neillowi za jego podzielenie się swoją drogą do życia pełnego pasji…
D: Czy teraz, teraz kiedy jesteś na swojej ścieżce serca, zdarza ci się czasem siebie zdradzić?
H: Zauważyłam, że zagubić można się nawet na swojej ścieżce serca. Robisz coś, co kochasz, ale zaczynasz wywierać na siebie presję, że musisz więcej i jeszcze więcej, bo cię nie znają, bo nie przyjdą na twój występ itd., bo nie wystarczy ci pieniędzy, czasu… I wtedy najlepsze, co można zrobić, to zapytać swojego ciała. Moje ciało, całkiem niedawno, powiedziało mi, że mam zwolnić, odpocząć i choć wciąż przychodziły myśli, że to nieodpowiedni czas, że zaprzepaszczę to, co z takim trudem wypracowałam, zostanę bez kasy itd. To wiedziałam, że jeśli tego nie zrobię, to się rozchoruję…
Moje ciało chce odpoczynku i weźmie go sobie… Tak jak robiło to już wiele razy… Więc dogadałam się z moimi zalęknionymi i zatroskanymi o byt głosami i wspólnie posłuchaliśmy wewnętrznego głosu, który mówił: „chcę nic nie robić…”.
Spędziłam wiec kilka dni na oglądaniu komedii romantycznych… i było cudnie, a w dodatku, przyszło do mnie wtedy tyle nowych, niesamowitych natchnień i pomysłów, na które nigdy bym nie wpadła, ciężko pracując, według ustalonych wcześniej strategii umysłu… Bo umysł bardzo łatwo zamienia żywe pragnienie w martwą ideę…
D: A czy zgodzisz się ze stwierdzeniem, że w dzieciństwie i wczesnej młodości największy wpływ miały na ciebie szkoła, a także kościół (o czym, chyba, wspominasz w innym wywiadzie)?
H: Raczej słowa…
D: Słowa?
H: Tak, a najbardziej to, że zwykle brałam je sobie mocno do serca, chociaż często wypowiadane były pod wpływem emocji, ideologii, strachu… Zwyczajne, nieudolnie dobrane, czasem przypadkowe, traktowałam nazbyt serio. Nie, jako próby opisania rzeczywistości, ale jak rzeczywistość samą w sobie… Często brałam czyjeś wysiłki szukania prawdy za samą prawdę…
D: Powiem, że jako widz, podążałam za fabułą twojego mondramu pt. „Moje ciało jest moje od wczoraj” z wypiekami na twarzy i wiele razy byłam zaskakiwana, nie tylko ciekawym zwrotem akcji, twojej sztuki, ale również twoim bezkompromisowym i autentycznym poszukiwaniem prawdy i totalnej wolności… często stawianej przez ciebie w opozycji do stereotypów i półprawd wypowiadanych przez ludzkość od pokoleń…
H: Tak, myślę, że przechowujemy w sobie tysiące zdań, w które wierzymy od pokoleń, a które sprawiają, że cierpimy… I potrafimy przeżyć życie, nigdy nie podawszy w wątpliwość większości z nich… Gubimy się w słowach…
D: Twoja bohaterka ma trochę więcej szczęścia…
H: Tak, pewnego dnia budzi się w obcym domu, obok obcego mężczyzny, nie pamiętając zupełnie, kim jest… Ta nagła utrata pamięci przewraca jej życie do góry nogami… Ma więc szansę…
D: A ja dodam tylko, że (jak wspominałaś) jesteś gotowa przyjechać ze swoim monodramem do każdego zakątka Polski!
H: Z radością. A na razie zapraszamy Państwa na spektakl do kilku takich gościnnych zakątków: 13 kwietnia – Lublin, Pracownie Kultury Maki, 14 kwietnia — Łęczna, Centrum Kultury w Łęcznej 20, 21, 22 kwietnia — CKG Nowa Ruda (Jugów, Ludwikowice Kłodzkie, Dzikowiec) 28 kwietnia — Lublin, DDK SM Czechów 29 kwietnia — Centrum Kultury w #SiennicyRóżanej 11 maja — Chełm, Młodzieżowy Dom Kultury w Chełmie 18 maja — Warszawa, Galeria Delfiny 10 czerwca — Kazimierz Dolny, na zamku 15 lipca — Lublin, Centrum Kultury na Peowiaków 24 września — Warszawa, Ursynowskie Centrum Kultury Alternatywy.
D: Dziękuję za inspirującą rozmowę Haniu.
H: Cieszę się, że mnie do niej zaprosiłaś.